Sam utwór, który ukazał się na przełomowym albumie "Vienna" zespołu Ultravox w roku 1980, wywołuje u mnie zamieszanie w myślach, co nie oznacza, że "Sleepwalk" to utwór po prostu słaby. Jest najlepszy na "Vienna'ie" zaraz za utworem tytułowym, który obok "Hymn" i "Dancing with tears in my eyes" należy do najbardziej rozpoznawalnych kompozycji autorstwa tej kapeli z Wlk. Brytanii. "Sleepwalk" charakteryzuje się dynamicznym, agresywnym i rock'owym brzmieniem, choć ta ostatnia cecha jest z lekka na wyrost, a to dlatego, że nie pojawia się w tej kompozycji nic oprócz perkusji i syntezatorów(i rzecz jasna wokalu). Utwierdzanie się w rock'owym brzmieniu utworu z "Vienna'y" wzmacnia rzekoma solówka gitarowa, która zaczyna się ok. 1:12 min. Niestety, to nie gitara elektryczna, możliwie zmodyfikowana syntezatorem gitarowym, a zwykły, klawiszowy syntezator; być może to słynny Minimoog, pierwszy seryjnie produkowanie syntek na świecie. "Sleepwalk", jak zresztą większość utworów muzycznych, ciężko jest opisać bez niejasnych ogólników. Dlatego warto to posłuchać, a link do utworu podam później. Tekst i tłumaczenie, którego opublikowałem dość dawno, bo w styczniu, jest typowym przykładem utworu kreowanego przez U-Vox, czyli tekstu pełnego natchnienia, zachwytu, melancholii i poetyckiej tajemniczości, ale również smutnego i zdającego się, że podmiot liryczny gubi się w świecie, pytanie pozostaje, w jakim to świecie. Czytając, a potem dokonując translacji "Sleepwalk", odnoszę wrażenie, że ktoś się przed pisaniem zadurzył jakiegoś, za przeproszeniem, jebitnego psychodelika a'la LSD, i niestety, zaliczył w czasie działania narkotyku nieprzyjemne zdarzenia takie jak notoryczne spadanie z chodnika na ryj, przekonanie, że jakiś demon nami steruje, że dziwne dziwne światełka a'la robaczki świętojańskie błądzą i mają niejednoznaczne cele wobec nas. Nie zdziwię, że za tymi narkotykowi wizjami ukryto coś głębszego, wyrafinowanego, ale niemal nie do odczytania bez pomocy autora tekstu, który nie zawsze wszystko chętnie wyjaśni lub podpowie. No! A potem sobie się sprawę zdaje, że uciekł pewien malutki, acz prawie na pewno ważny kawałek życia w postaci kilku-kilkunastu godzin. Niewykluczone, że Warren Cann czy Midge Ure, by wspomóc swoją wewnętrzną, literacką muzę, obrabiali coś innego niż dietyloamid kwasu d-lizergowego(poszukajcie sami, co to jest, uczcie się synonimów!). I dlatego być może powstawały wspaniałe teksty, od których przez moje ciało i duszę przechodzi ciepły, kojący dreszcz. A teraz posłuchajcie i zanurzcie się w noworomantycznym oceanie, na którym wielu chce jeszcze pozostać bardzo długo ===> http://www.youtube.com/watch?v=zvF5kqnrhTo
P.S. Co będzie następne? Ultravox!? Czekajcie cierpliwie! BTW, nie ma to jak stara, elektroniczna muza, choć i dzisiaj nie grzeszy ona kiczem, ale wielu pewnie się ze mną nie zgodzi, a nawet mnie wyśmieje. No to do następnego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz