W minionym miesiącu, styczniu, minęła już dekada od założenia bloga. Mówiąc słowami pewnego biznesmena zagranego przez Cezarego P. w filmie "Skrzydlate świnie": "jestem daleki od werbalizowania entuzjazmu". O tak, to jest prawda. Moja twórczość była doceniania, była też gnojona, szczególnie, gdy zaczynałem, czyli dekadę temu, w drugiej klasie przysłowiowej "gimbazy". Napisałem do tej pory może z 200-250 wierszy, kilka opowiadań, prowadziłem krótkotrwałe cykle, w których przyznaję, byłem mocno niekonsekwentny. Ale to już zostało z tyłu, daleko za plecami, i nie sądzę, bym wrócił do tego, podobnie jak do prozy. Od czasu do czasu napiszę jakiś refleksyjny materialik, ale to nie jest nic zorganizowanego. Bo i tak najważniejsza jest poezja. W niej przekazuję swoje myśli, uczucia i to wszystko, co jest zdefiniowane przez to niesamowite zjawisko, badane przez religioznawców, mistyków, filozofów czy wszelkich fascynatów kultury, jakim jest dusza. W tym miejscu chciałbym podziękować wszystkim tym, którzy czytają, to, co napisałem, dziękuję za pochwały i krytykę. Fakt, jestem za to niezmiernie wdzięczny, ale w tym momencie tworzy się melanż radości i zgorzknienia - radości, gdyż przetrwałem dekadę, choć zapewne niezbyt rozpoznawalny, ale czy to powinno mieć znaczenie? A zgorzknienia, ponieważ zawsze mogłem napisać więcej, bo wiele pomysłów szybko przychodziły na ten świat i szybko z niego odchodziły, szczerze mówiąc, już nawet teraz nie pamiętam, co chciałem zawrzeć w niektórych wierszach, tym bardziej, że są zamaskowane za mgłą przeróżnych środków ukrywających właściwą treść. Ale i tak się cieszę, że wytrwałem dekadę. I należy mieć nadzieję, że wytrwam kolejne dziesięć wiosen, tylko co ja napiszę w roku 2025, w wieku 35 lat...