Ty, który zbudowałeś 7 dni, dni rąk, stóp i umysłów i nocy leczących spoczynków
Porąb drewniane posągi ubóstwa w smokingu zamożności i we fraku drwin
Bo ze swych wichrowych wzgórz, których drzewa pachną wódką, a trawa potem nikczemnego pobudzenia jakby jej rosa, nie widzą Ciebie, tylko w ich uroczystości przed aron ha-kodesz zaśpiewają psalm sobotniej radości, a przed ikonolatryczną wieżą odmówią "Skład Apostolski"
Bo twój wzrok sięga poza nasz gest, nie przetrwa przed twym obliczem ten, co wypija koniak z jęcząca krwią i haute cuisine to jego śniadanie na talerzu skrzywdzonego ludu i ten, co w zbrodniczym domu wszelką nieczystość przykrywa lekkomyślnością zabawy i bezmyślnością cynizmu złodzieja
Niech do myśli świata dotrze rozróżnienie w twych oczach, wyrwijmy dobrą wolę z krainy umarłych, niech tylko twarde serca jak gobeliny przystrajają tam ściany jej mieszkań
W krainie żyjących będziemy trwać w przyjemnym chłodzie i kojącym cieple, bo wielkość twa niweczy dziedziniec kosmosu, a myśl twa do pokory wzywa mądrość, choćby pycha mocne ciało miała i prawo przemocy radośnie świętowało ze swymi sztandarami, gdzie wyryte są dla licznych prawa nielicznych
Moją ufność w zbawienie muszę czerpać ze źródeł wiary jak pasterze z Eufratu
Bo to wyczekiwane jutro nadejdzie, lecz nie wiem, czy będzie ono metaforą czy personifikacją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz