Srebrne kafle u stóp tronu codziennego powietrza, jakim jestem ja i miriady od Rovaniemi po Palermo, od jutrzenki nad Birobidżanem po granatowy widnokrąg zmierzchu nad Belfastem
Oczy moje powstają ponad wojny złotej egzystencji, a ja na moście nad rzeką świadomości
Ono z toni na przestrzał ciemnozielonej woła do mnie: "idea jak kobieta bez sacrum wartości, otoczona powabnym ciałem, lecz dusza głucha, skatowana biczem kokosowego mazidła i kastetem wypielęgnowanych, czerwonych ust"
Ono taką refleksje przyodziewa w takie zmęczone słowa: wiara ulotna, wczoraj Zeus i Weles, dziś Adonaj, jutro może Ngurvilu lub Ereszkigal, czyż to nie wiersz i nie obraz, spod ręki tej samej wyobraźni?"
Ono taką naukę głosi jak Budda, niczym prorocy Najwyższego na dziedzińcu pogan: "iluzja wonnej miłości żyje w tobie, oświecenia z Bordeaux i Lille nie oszukasz, romantyczne doktryny rozbłyskiem co zniknie w nocnej puszczy dziejów, Adam i Ewa wiecznością bez szorstkości i gładkości, gdzież w tym wszystkim znajdziesz pokarmu sensu i wszechsensualny, kiedy twe życie mierzone w węzłach jak na promie lub żaglowcu?"
Lecz twej wszechmocy ulegam, Boże, ma żelazna tarcza spływa jak rażona upałem w ziemskie wody, wzywam twego nieprzeniknionego imienia w labiryncie zgub i zgnębień moich, a ja już jak na Ipanemie, odpocznienia eklogi moje muskane przez słońce, zanurzone w atlantyckich falach twego ducha
Życie me jak ostrze miecza, za długie na dekapitację i za krótkie na umysłów przewodzących owacje
Lecz dusza moja w twej przystani ogląda twój Avalon, gdzie pałac twój i aniołowie twoi, on zwycięstwem wiernych, on matecznikiem przetrwania wśród moich ograniczeń
Nie zniknie pragnienie ścieżki serca i traktu uczonego, bo wiek twój nie zna zmarnowania i prędkiego występku
Znów jestem pewien, że sen mój niezmącony pod twymi orlimi skrzydłami, oby płacz pozostał krótki jak cudem przybyłe śniegi w Honiarze lub Santo Domingo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz