Zachód słońca muska pomarańczowym pocałunkiem ogniste, przyjemne niebo, za widnokrąg jakże nieskończony skrywa się ta niepojęta tęsknota, co pobrzmiewa jak pierwsza miłość, ze skazą pouczających wspomnień
Gdzie nocy, utraciłaś me dzieciństwo, moją lekką świerczynę, gdzie zmierzchu, na firmamencie rozjaśniających się gwiazd wabisz mnie jego monumentalną fatamorganą?
Oczy me pośród zasłony wszechmocnej nocy zwracają się ku wschodowi, intuicja-matka mój marsz ku niemu zaczyna
Cóż za słońce o pocieszającym brzasku wzejdzie, dzieciństwo odeszło do mauzoleum nostalgii, młodość na wieczność emigrowała na Cypr mojej melancholii, objaw się, Dadźboże! Niech twa księga o świcie zapowie expose mojej przyszłości!
Jakże we mnie rozgorzałe to pragnienie wiedzy, co los wyniesie na me ołtarze zamiast dzieciństwa, jasnej młodości, zanurzonej w cieple krystalicznej czystości
I czy utwierdzę te kapiszcza, w której wiekuista trzeba nie ustaje - moje życie, las, który daje jagody i jeżyny, puszcza, która wiedzie na stracenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz