Jad spływa po mym języku, w nim zatopione krzywe zwierciadła mojej duszy
Jestem martwy dla ust świata, moje oblicze zniekształcone wężowymi słowami rzeczywistości
Słońce nienawiści stapia mnie, odczłowieczam to, co mnie zdehumanizowało
Z bagna przygnębienia nie mogę na ląd spokoju się wydostać
Choćbym w werterowe wrota wstąpił, nie ma dla mnie tych perłowych marzeń ucieczki
W samotności zakończę tą tragifarsę, bo me ostatnie dekady to ludyzm w burżuazyjnym przepychu
Sił mi brak, by ocalić resztkę mego nieskażonego ducha
Choć całuję stopy scjentokracji¹, opiewam jej krystaliczne ciało, to noszę na barkach dziedzictwo chlubnej acz złudnej wiary
Sejsmika mego ciała drży, podburzana wściekłością płonącej niezgody
Choćbym opuszkami palców zatopił się w islandzkim gejzerze lub gładził nimi hebany, nigdzie świątyni ukojenia nie znajdę
Bo ta walki radioaktywność chorobę popromienną zgorzkniałego ducha w moje tkanki wtłacza jak mechaniczna prasa
I w żadnym miejscu oczu ani serca deszczowi dobrego przekonania nie pozwoli zesłać jego kropel na pustynne krainy mgliste.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
¹ Scjentokracja - patrz: wiersz pt. "Tyrannejczyk"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz