czwartek, 21 października 2021

"A.D. 2021(do wojownika pokoju)"

Czy karabin dobrze wycelowałeś w niewiernych, żołnierzu bóstw zza galaktycznych mórz?

Swój los jak w parku pamięci prochy rozsypałeś, by zbudować pomnik chwały ze złota, trwalszy niźli ze skały, zrodzonej w boskim łonie

Swoje prochy wsypałeś w oczy bożka otwartych przestrzeni, by ku pokojowej wojnie iść w blasku religijnym haubic i wyrzutni rakiet, noży szturmowych i karabinów maszynowych

Choć jesteś głosicielem spokojnych niebios, twym natchnieniem krwawa obrona twoich świątyń, przed najeźdźcą, którego odbicie widzisz w lustrze

Klęczysz pred posągiem zwycięstwa, jego alegoria wypala pole bitwy i wysyła w nikczemną pustkę, byś tam zapisał przepadek i zagładę choroby niewiernych

Choć jesteś głosicielem spokojnych niebios, we krwi swych ofiar obmyjesz się jak siarczanymi wodami przed sądem wieczności

Manipulacja - to twoja żona, wyznawcy cisi w swym sumieniu - to twoje dzieci

Zbudź się z tego czarnobylskiego snu, wojowniku pokoju, bo w martwej sile nie odnajdziesz witalnej mocy bezwietrznych, nadmorskich plaż


Jak w Londynie, jak w Pasie Startowym Jeden: "Wojna to pokój, wolność to niewola, ignorancja to siła"

"Pamiętnik skrzywionego umysłu"

 Jestem na granicy dwóch światów

W świecie wolności czuję ją wszystkimi moimi członkami

W świecie więzienia jego ściany zgniatają mnie

Skrajność uczuć bynajmniej nie przypadkowa

To wyznanie skrzywionego umysłu, za maską wesołej wrażliwości skryta cicho, za maską złośliwego przewrażliwienia skryta i dobijająca się do drzwi percepcji

To ja - pamiętnik skrzywionego umysłu, co chłonie bardziej barwy życia, wesołą biel i smutną czerń.

"90"

Po raz kolejny dla "Saviour(Vox)" VNV Nation


Szaleńczy biegacze nie zwalniają, muszą wygrać ten wyścig, maraton Little Italy

W którym wataha dzikich psów wgryza się w szyje kociąt, bo zabrać do wielkopłytowych piekieł ich kolory wartości

W którym obsypać się chcą jak skremowanym ciałem brokatowym prochem, zbliżającym do niebiańskich łąk

W którym ciało z powodu bez przyczyny wpatruje się poprzez obłoki krwi w nieme słońce

W którym napój wlany do żył Tartar finansowej iluzji ziemni w Pola Elizejskie fantastycznych złudzeń

W którym świątynie uciech zmieniają Dionizosa w Aresa

W którym oblicze boga nadziei jest zakryte ścianą zbudowaną z zamkniętych dusz

A dzieci romansujące z otchłanią poszukują boga, który stanie nad nimi, obejmując ich leczącymi ramionami

A odnajdują kolejnego boga cierpienia i łez

Lecz niech łza wspomnienia cicho spłynie po stęsknionej, udręczonej twarzy, bo i w czasach wielu wojen można odnaleźć szczyty pokoju.

"Impresje świętokrzyskie. Starachowice"

 

1.


Podążam szybko spacerowym krokiem w górę ul. Radomskiej. Mijam wzrokiem pełnym od umysłowego zachwytu modernistyczną kamienicę. Patrzy swymi oczyma-oknami w stronę d. FSC "Star", co w stanie agonalnym w ostatnim akcie władczej ręki wykreował, wymodelował i utwierdził podziały klasy robotniczej. Wpatruję się w wieżowce ul. Zakładowej, tam w ich stronę ul. Fabryczną krokami duchem długodystansowca wyściełanymi idę, a niebo błękitne swym masywnym statkiem płynie ze świetlistym życiem ku południu, ku Łysogórom. Skręcam w ul. Robotniczą. Te kamienice niemymi oczyma płyną ku dolinie Kamiennej, jakiż to krajobrazowy melanż miejskich składników! Rękoma, z próbą wyrafinowania, do walca zapraszam Saule. Bogini Bałtów! Nie uciekaj w szare chmury przed ścianą robotniczych kamienic! Wszak ja przed nimi tańczę, a klimat polarny z tobą tam się staje klimatem śródziemnomorskim.


2.


Przyciągam do siebie ideał pogody, w którym godziny radości w marny i osłabiony od światłości pył rozsadza tygodnie boleści na sekundy, które w pustce mijają i pędzą ku destrukcji 300 000 km/s. Zataczam oczyma mistyczne kręgi, te robotnicze kamienice niby święty gaj, znak i cud boskości objawiony wrażliwym w tym świecie. Droga ul. Robotniczej pocięta ranami, które jątrzą żywioły zsyłanie z nieba, tak, to one są pamiątką, zabytkiem z prawie zamierzchłych już czasów, który przeminie bez zjaw romantyzmu, a ta droga jak diamentami i szafirami zostanie wyłożona ciemnymi, z industrialnym herbem masami z głębin ziemi.


3.


Na ul. Widok szatami śnieżnobiałymi, akcentując tu i ówdzie te wyrazy i sylaby, które w geometryczne i nieregularne kształty oblekły się dusze ulicy. Zmianę XXI-wieczną podskórnie wyczuwam, razami po karku egzekwuje moją społeczną postawę wobec niej. Moje ciało zawisło na ziemi, nad doliną Kamiennej, tam pociągi płyną po torowiskach głośnym szelestem, a ja z tego sen dla Kraftwerka, FabrikC i Aleksandra Wata układam jak domino, jak kostkę Rubika.


4.


Przekraczam dział technologiczny, dwa tory, gdzie ku porankowi i ku wieczorowi płyną te statki na swych hałaśliwych kołach, których nadwozie garściami jak najprzedniejszymi winogronami karmi się energetyczną masą. 50, 100, a może 200 metrów, ku nieboskłonowi wystrzelona jak PKiN nadmorska kotwica, która smakowała i degustowała denne, rozległe krainy, w których mieszkają ryby i ośmiornice. 50, 100, a może 200 metrów knajpa nad Pasternikiem. Przydrożny bar? Chyba nie. Nad dachem oberży płyną dymami i aromatami pieczone mięsiwa, symbol słonecznego sympozjonu. Siadam z tyłu knajpy, przez miękkie plexi łagodnie kroczą jeziorne wody. Zielone wody, nad którymi można odpocząć jak w psalmie 23, a ja ciasto kremowe smakuję, przez gardło płynie jak ku powierzchni gejzer cytrynowa herbata. To chwila nieprzemijającej u literatów kontemplacji, buddyjskiej i hinduskiej medytacji. A obok zwyczajne orszaki aut głośno siebie manifestują nad mostami nad Pasternikiem i nad Kamienną. jak okrzykiem bitewnego zwycięstwa oznajmiają materię naszych czasów. Zielone wody, uspokojenie warczących zmysłów, nad groblą jak ptak się wzbijam, a wody wysyłają mi energię ukojenia, niech te niebiańskie fale radiowe nigdy nie zaprzestaną nadawania! Czy to bezecna idolatria, że jak kapłan chcę złożyć ofiarę tym chwilom, które podróżują na zewnątrz, a pozostają stałe i nieruchome wewnątrz mnie? Wszystko zwalnia, choć wszystko tez pędzi jak statek kosmiczny w nadświetlnej, a błękitne niebo z wodzem-słońcem kroczy wojskowym marszem i demonstruje swymi wichrami metaliczne chmury, co pałac wznoszą dla swych żon, melancholii. Przecież to wszystko kiedyś przeminie! Lecz wyciągnijmy uzdrowienia dłoń do tego, co w Starachowicach bez skrzydeł lekkości przemija, co w krajach od Kalifornii po Hokkaido odchodzi do filmowych i fotograficznych obrazów, co jak monidło przypomina więzi dawnych rodzin. Widok! Trwaj we mnie, robotniczy malunku! Pasterniku! Niech gliwickie słońce tańczy bez ustanku ze świętokrzyskimi, zielonymi wodami! Bo chwila kontemplacji, literackiego rysunku, to chwila, która protestuje, by się zatrzymać i jak przyjezdni kibice na obcym stadionie, zaznaczyć swoją obecność.