środa, 22 września 2021

"Impresje mazowieckie. Praga-Północ"

1.


Na Pl. Wileńskim te wojskowe szeregi zmierzają ku złotemu słońcu, oglądając naprzemiennie nad północnopraskimi niebiosami szlachetne skazy pracowniczych organizacji i kształtne, dla ludzkiego oka jak dla sądnego oka wzroku sztuki przyjemne nabożeństwa, w których po żydowsku wierni odmawiają trzy razy dziennie modlitwy lub po muzułmańsku pięć razy dziennie. A i o liturgii godzin tu nie zapominajmy, Nieszpory parkowe, kielichem obficie przelewającym się zabawą lub w galerii handlowej, jak w galerii sztuki w kupieckie pląsy i immersyjność rzeczywistą zmieszaną z tą wirtualno-komputerową z tanecznym krokiem wprowadzająca. Czyż to martwe, żyjące dziecię kapitalizmu, które te rozproszone, wojskowe szeregi wyłącza z łagodności uczuć, mindfulness'em trzęsące jakby wiatr polną jabłonią? Ten prawy brzeg stolicy (chyba) wciąż żyje ferajnami, lecz w ten dzień sierpniowy ujrzałem tylko dwóch ortalionowych rycerzy, czyż to samotni raubritterzy? Ale w inny dzień sierpniowy, ot parę wesołych, pijackich kroków od "Różyca", wagabundy subtelne rozsiadły się w kwadrat, a może jak trójkąt równoboczny, na znak quasifrancuskiej biesiady z Chateaux de Yabeaulle w szampańskim nastroju taniec-kuksaniec rozpoczęły. Wesołe, czarne uśmiechy o nauczycielach duchowości zapomniały, o czymże mogą prowadzić pięknoalkoholowe dysputy? O Jadzi spod siódemki, o frajerze, którego poezją uliczno-przestępczą wywabili z jego kieszeni 5 zł, o Legii bojówce, jak chamom z Konwiktorskiej do*ebali, o zakładach karnych wszelkiej kategorii w Polsce. No tak, jest wśród nich niewzruszona ulicznym tumultem radość. Jednakże to radość nie konstruktywna, a destruktywna, za przyjaciół mająca wszystkie grzechy tego świata. Pochłonięci wartkim strumieniem alternatywnej świadomości, jak psychodelikiem, uwagę jej poświęcają, w ekstazie i w zanurzeniu w Obłoradości Świętej nie widzą spojrzeń słusznej pogardy, sług pracy, pieniędzy i (po)tworów pieniężnych. Ale czy zauważą srebrno-niebieski automobil, który patroluje Warszawę jak awionetki polskie lasy?



2.



Tramwaje ul. Ząbkowską stukot kół wymierzają, metrum swego tańca wyznaczają, by przechodnie nie zapominali o tej wszechkopule, w której słodko zniewolili swoje zalety, by z nich szyć ubrania, w których będą mogli kamuflować niedoskonałości swych miejskich ciał, ugruntowana pozycja pieniężna. Larmo miejskie wciąż podnosi się i opada, jak pośrodku pędzącej dzielnicy odnaleźć tą świątynię, w której ze spokojem spokój króluje? Biegnę wolnym krokiem ku Dworcowi Wschodniemu, w tej zamkniętej przestrzeni złośliwej architektury rzeki echa kroków wzmagają się, moje zmysły ku kakofonii zmierzają, a jednocześnie to taki stan prawie grzesznego, religijnego stanu uniesienia. Ale coś było wcześniej. na ul. Ząbkowskiej. Na przystankach autobusowych i tramwajowych nowohucka, acz zarazem północnopraska rdzenna ludność w strojach ludowych, kupione w galerii handlowej, byśmy wiedzieli, że folklor wciąż ewoluuje. Patrzą w słońce, cóż im te słońce przypomina? Złotą monetę, za której stabilizacją poprzez kodeks karny podświadomie tęsknią? Czy tylko to, że dzień obfity w ciepło, pod którego kołderką warto się skryć? Ten ubiór, który chce zwasalizować ludności Białołęki, Pragi-Południe czy Ursynowa, choć tam wszędzie, jeden okrąg i jedna litera przyświeca, symbol wiecznej walki.



3.


"Jamnik" przy ul. Kijowsiej strzeże abstrakcyjną bramę przed obcym, który stalową włócznią chce wbić w mury obronne Pragi-Północ, ukruszyć zbawczozabójczym słowem ich moc, w której twierdzy chcą się skryć, obronić przed pierwotnym światem cudownych słów i czynów niskie i głośne ideologie bagiennych pól, z których nikt nie ma prawa wrócić bez pulsującego i rozrywającego w nim jadu Szeloby. Tony motorów pojazdów ogumionych i szynowych moim nieprzerwanym myślom konstruują miejską Arkadię, która sielanką mi będzie, widokiem niekończącym się z Szyndzielni, bym wiedział, że żertwy metropolii są wznoszone, aby szlaki wielogodzinne nieruchomymi królestwami raju, w których i ból ma swoją celę w klasztorze dobrych modlitw.  Jakaż to Warszawa, bezsennie włócząca się po swych ulicach, jakaż to Praga-Północ, której zakonnicy słowa ketmanu spisują w annałach, by złem dobro zyskać, której opaci słowami takijji za pięć minut głoszenia złowieszczego zaproszenia chcą zyskać godzinę balu. A sobór św. Marii Magdaleny cierpliwie czeka na ich spowiedź, skruchę, której miecze i armaty nie okażą się kruche. Na cóż czekasz, prawosławna świątynio, w niedzielnej liturgii inni, lepsi, lecz ulepieni z tak samo siarczystej gliny, czekają na dywanie, w nawach, pod cerkiewnosłowiańską kopułą, by ujrzeć anonimową twarz Boga, który lepsze wkłada do skrzyni z gorszym. Niech moja pamięć zapamięta chaos tych ulic, bo oczy me ujrzały wizje bez patetycznego profetyzmu, że dalej jest tam rok 1991, tylko już trzydzieści lat starszy, i zmienił jedynie swój modowy styl. 






"Ind-Białystok, ind-reprezentant: elektrociepłownia"

 W ciężkie chmury się oblekła, prostokontery wyrzucają w nieboskłon plazmochmury, za którymi ten melanż tradmoderna

Cerkwie i kościoły w tubalny miastośpiew włączają indelektron, zasłaniający swym światłem szternpółkule, o których marzą wyznaczniki romantstylowe i jungpolnijskie

Grają te trzaski, zapraszające do halohałasu, jakże proste te skomplikowane cuda techniki!

"Cerkiewna pseudoekfraza z Bielska Podlaskiego"

 W tym niebieskim kolorze ukryte te trzy osnowy boże

Choć kroczę błotnistym szlakiem ze Ślęży i tym kamienisto-zdradliwym z Panteonu, chcę zobaczyć tą boską twarz, gloryfikację pięciu zmysłów i deifikację szóstego zmysłu

Ach! Zapomniałem! To mały wstyd dla mnie! Sięgam mistycznymi marzeniami siedmiopraworządnej świątyni, w której i ten duch pobożności chce jednością stać się z szechiną

A z tej trójjedynej ścieżki chcę tej jednej, która wszelkie pragnienie obłaskawi i uspokoi

Prawosławni w rytm wschodnich kadzideł składają manualne krzyże, a ja artystycznemu wrażeniu bez walki, z umiłowaniem ulegam, logice i trzeźwości spokojnie tłumaczy mój stan ekstazy w cerkwi nieprzerwany

Obrazy do mnie mówią, polichromie świetlno-błyszczące przemawiają, a ja pokłon chcę złożyć bogu, co jedno oblicze rozkłada niczym wachlarz w wiele

Lecz czy ten cerkiewny jeden głos jak chór wyznań intonuje ten hymn jednolitej i barwnej wiary?

"Iluzja ołtarza kreatywności"

 To słońce, które każdym odcieniem światła maluje to, co ma być poza mgłą niewypowiedzianych słów

A jest komórką ciała, które możesz ucałować i utulić do snu, by w tym śnie kroczyło po wyżynach uniesienia, nizinach błogosławieństw z Bezczasowego Nadświata

Jakież bóstwo sztuki, poetycka muza w pozaprzestrzenne, twórcze szlaki wlały te słodkie niby złączone miód i mleko strumyki

Które z parzącej pustki w miękką pełnię niby księżycową pełnię wprowadziły te wianki, które rzuciłem ku mej kochance, inspiracji, by wbrew nurtowi przyniosła kosze odkrywczych słów

Oto moja miłość, której poprzez oddech śmierci napiszę epicedia, oto sosna pełna aromatów boskiego wielbienia, by me oczy na jej widok nie zamykały się przestraszone, a ich barwa promieniała radością życia

Niech nie uklęknę nigdy przed ołtarzem, który mami jak winem i jak marihuaną kadzidłem, co miał być olibanum, a jest papierosowym dymem.

poniedziałek, 13 września 2021

"Tajemnica konstelacji"

 Perseidy z odległych, międzygwiezdnych mórz pływają pod kopułą

Dalekie gwiazdy, gdzie nigdy piechotą nie dojdziemy, dłonią syna człowieczego chcę dotknąć i zamknąć ten szereg gwiazd w dzierżni

By rozsypać je po ziemi i uświadomić duszy ścigającą Brahmana

Że cząstką niewidoczną my jesteśmy, lecz z tego embrionu może wyrosnąć dziecię w okowach zła, nie w szatach prometeizmu, nie w koronie winkelriedyzmu, ani nawet w takijji wallenrodyzmu

Gwiazdy! Powiedzcie prozą lub liryką, czymże jest ta wielka woda w duszy, co wysadza w powietrze wały rozumu!

Ale ostatni bóg nadejdzie, i sąd nade mną się rozpocznie - jeśli zły żal gorzkie akordy zagrał na lirze mego dziejopisu, niech rozpłynę się jak w Brahmanie w tajemnicy gwiezdnych konstelacji.

"Ekfraza muzyczna. Hocico - [[Where Words Fail, Hate Speaks]]"

 Preludium wystawia przedstawienie, którego dźwięki szufladkują emocje i przywary Drugiego i Trzeciego Świata

W pełen niebyt przeobraża skazanych na cierpienie, którego siostra to radość, mieszkająca na szczytach bezlitosnych gór

Czyż jesteśmy zaprogramowani na przemoc, że szaleństwo nie odnajdzie słów nawrócenia socjalizacyjnego i resocjalizacyjnego?

Płynie to z niebios boleśnie oczyszczających melodia, po komputerowych dźwiękach otwierają się te parzące wrota piekieł

Żeby pokazać lepsze w gorszym i gorsze w lepszym, bo nigdy nie dźwięczała słodycz, a jej truchło nas prześladuje - oto wciąż trwające liniopisy

Przesłanie początku i końca - znajdziemy kicz w arcydziele, które na wznak wyprawia poległych do mauzoleum dziejów

Bo wiedza zawarta w tej sztuce zawsze będzie wygłaszać bluźnierstwo fałszu

A prawdę, jeśli nawet ugościmy, jej kadzidła płynące pośród ścian wygnają narkotyki, a bez nich nasza egzystencja wciąż będzie celebrować zaćmienie Słońca.

"Ty, odwieczny boże... IV"

 Znoju puste odkrywki pozostawiam za sobą jak nostalgiczne dni młodości

Za którymi bóstwa tęsknoty wciąż gonią bez zimnego, acz sprawiedliwego biczu racjonalizmu

Oto świat, w którym poezja to Samotna Góra, czyż spojrzą na nią niziny Amanu i Śródziemia?

Znoju puste odkrywki wędrują, błądzą jak z leśnych ostępów bard po pustyni

Co w tej kopalni wydobędę - węgiel brunatny, rudę złota, cynk i ołów zaklęty w trujący minerał, czysty piasek, który i on niesie bez grzechu pożytek, ale artystycznego stylu w sobie nie ma?

Ku błękitnemu pejzażowi nieba spoglądam bez krzepy uczuć, co on ziemi trudnej w uprawie objawi?

Ucieczka w podróżowanie mym niespokojnym marzeniem, lecz żadnej urokliwej przystani nie odnajdę

Bo ty, odwieczny boże, ciężki oddech egzystencjalnego trudu umysłu we mnie tchnąłeś

Tak jak ty, na swym płótnie namalowałeś błękitów i zieleni odcienie życia

Co w tej kopalni z twardych, krasnoludzkich ramion wydobędę - futuryzm, romantyzm, sentymentalizm, a może pozytywizm?

Ty, odwieczny boże, wyznaczasz szlaki dla jednych w Beskid Żywiecki, dla innych w Tatry

Oto świat, w którym żadna noc ani mgła nie nikną od krzyku światła dziennego

Czy mam pozwolić wojownikom marazmu zdobyć to w Andach położone Macchu Picchu, by wzmocnić pijackie przyśpiewki przemijania?

"Świętoprzemysłowe gaje III(Z.P.D.D.)"

 Te rury plujące żarem napęd toczą dla machin

Prostopadłościany świętoprzemysłowe z drewna jak żelazostan wykuwają pracę i domowe zacisze

Gdzieś pośród archnormalików ku niebu pogranicza małopolsko-mazowieckiego lecą jak staloorły brzdęk piłowych tarcz i siłrobotonojzy

Może usłyszy je martwe, niczym słoń i wieloryb wielkie cielsko tomaszowskiej chemifaktury

Niech płynie niczym jacht na spokojnym jeziorze diabłoboski pieniądz, w nim przetrwa wszystka ta poezja, bo wszystko jest poezja

Bo wszystko jest (nad)naturalnym urokiem, mamiącym nas bez zwłoki jak Wawel i jak Alpy.