czwartek, 16 grudnia 2021

"To, co nie wabiło oczu(Rhun)"

Słońce żwawe w swym cieple oblewa suchą trawę

Wzywa ona poprzez modły wschodniego ludu, ku z kruszców słodkich jak mleczne jezioro tronowi Iluvatara, ofiarę słowną błagalną

Deszcze, która zbawienie zaniosą zapokojne, by nowa muzyka, z kitar, fletów i lir Ainulindale kolejną Ardę sformowała ku nowym radościom

By przeżył ten człowiek w dwa synonimiczne antagonizmy utworzony, aby cios śmiertelny jak krasnoludzkim toporem zadał spełnionemu już proroctwu

Czyż jak zaratusztriański namaszczony zatopieni w tej cienistej toni Pallando i Alatar, ku czyjej glorii, ku jakiemu rozkazowi, czy ze swych nici żywota upletli swej śmierci bezsprzeczne i grzmiące przeznaczenie?

Pływają promienie boskiego słońca przed obliczem Easterlingów, czyż one gotują ich ręce do kreacji wojowniczego kalifatu, niczym garncarz wymodelują nowy, straszny i chwalebny jak Imperium Rzymskie los?

Niebieskich odcieni niebiosa wiatr posyłają, by między trawami jak pomiędzy palcami przemycać głos Iluvatara, Valarów drogi brukować w tych przestrzeniach między ziemią a słońcem

A już chyba zapomniały te zachodnie plemiona, że i tam z cząsteczek wiary można zbudować rozumu łuk triumfalny, który Drugie i Trzecie złączy i wzniesie Pierwsze

A węże i szczury zostaną przegnane do żyjących, bitnych podziemi.

niedziela, 28 listopada 2021

"Modlitwa i ofiara"

 Czasy ostateczne w cybernetycznym czynie dziecka się spełniają

Jaką drogę do boskiej, wiernej temu niezmierzonemu w ludzkich miarach dobru odnaleźć, by radość świętego gaju pozostała niezmącona?

Ofiara z przezroczystej krwi dziecka składana na buchającym żarem okrucieństwa żertwienniku współczesnego świata

Dziecka kruchego i wonnościami ciała pachnącego nie uratuje żaden politeistyczny hymn, żadna dharmy oda, lamentacja króla Dawida

Dziecka wrażliwego, jego umysłu szarymi obyczajami niestępionego nie wybawi "Ojcze nasz", nie wyciągnie z dołu jęczących "Amida" i "Szema Israel"

I gdzie mają uciekać oczy moje sterroryzowane, i w kim pokładać nadzieję ma mój jałowy wzrok, pusty i jałowy od pasożytniczych myśli mechanicznego dziecka, od gorszących czynów elektronicznego, krwawego kaznodziei, od obłudnych grymasów zdewaluowanej wrażliwości?

Modlitwo, czy twoje rytmiczne transowe słowa nie rozłożą we mnie adonisowych ciał człowieczeństwa?

Obiato, czy obronisz we mnie bunt, co wściekle we mnie kipi jak wrzącej wody nieśmiertelna kara, a ku świata nizinom i wyżynom wypływa jak chłodna i czysta rzeka?

Jakaż w dziecku dorasta idolatria, by z pyłu formować złoto i by z kamienia rzeźbić drewno poddane wichrom gniewu!

Modlitwo, jakiekolwiek masz oblicze, jakiekolwiek jest twego imienia zawołanie, wyciągnij mnie z grobu, w którego ziemnych ścianach słychać tylko płacz żalu i niespełnienia!

Żertwo, jakiekolwiek masz dobrej myśli intencje, jakkolwiek zatruty płyn w napój Asklepiosa zamieniasz, widok cierpienia we mnie zburz, nie pozostawaj obojętna na Pearl Harbor!

Lecz ile jeszcze przetrwa mój duch zacieśniających się pętli cierni, a on uśmiechać się wciąż będzie?

"Elektrodekadencja"

 Czyż dziecię, syn Syna Człowieczego, ma duszę, w której krąży kadzidło z układów scalonych i pulsujący ekran, co do śmiercionośnej zabawy zaprasza jak krwawy mąż, wojenny wodzirej?

Czyż położyć w dennych przestworzach ciała mam pejotl, by żyć w niebiańskich imaginacjach, których fałsz może stać się dla mnie prawdą?

Czyż kochankę-schizofrenie w me łoże zaprosić mam, w seksualnej, doraźnej euforii zatopić się i pędzić jak słoneczne światło ku radosnej otchłani, skąd nie odjeżdżają żadne autobusy ni pociągi?

Cóż tobie, dziecię ubrane w komputer,  sercem jak tablet, rękami i nogami jak smartfon, ofiarować mam, byś w letniej pełni księżyca zobaczyło światło, którego luksy i fotony to awoda zara, iluzja idealnego piękna, które płonie, które krzyk to manifest zwyczajnego dnia?

Ja podziwiałem moc góry, która okazała się wulkanem, której lawa pochłonęła jak śmierci gorąca pustka Pompeje, w których domostwie mieszkałem

A w nim radowały się ze mną moje córki-marzenia, ich ciała-świątynie ofiary jak chleby pokładne i mąka zmieszana z oliwą składały, bym o nich nie zapomniał jak się zapomina o wczorajszym, zimnym słońcu, jak o śniegu, którego woda w ziemi skryła się przed oczami chmur

Bóg znów odkrył maskę, znów bożkiem się okazał, co ma oczy, a nie widzi, co ma nozdrza, a woni nie czuje

Nie umrę, nie, lecz będę żył, i ogłoszę twoje dzieło, które rozbiło tamę, a wody uwolnione rozpacz wymodelowały

Prawica bożka podniesiona, by stracić małych form szczęście, a ja tylko jego wielkie formy widziałem

To kolejny wiek zabójczej zwyczajności, i tylko przede mną szereg narkotyków, nie lekarstw, choroba wciąż trwa w chorobie, a lepsze i gorsze to więźniowie w zakładzie karnym fikcji.

"Dotyk bezczasowej krainy, zapach nieopisanego światła"

 Ares wstąpił w rzekę umysłu, swoim mieczem we wrzącą kipiel bramy ognia otworzył

Ogniu palący! Ogniu ze wszech miar trawiący! Jak kokaina zasiej we mnie zamieszki, jak haszysz wznieś we mnie gompę, jej ściany niech otulą jak harfą i kitarą!

Atena wstąpiła w rzekę umysłu, czy jej wody będą mi teraz zdrowiem od zawsze poszukiwanym?

Ateno, sprawiedliwości ścieżki zimy kary i lata pokuty niech jak królewski orszak wstąpią na podium ofiary pokoju, niech wojna będzie spokojna, bez wzbijających się tumanów krwi!

Hestio, czyż mój byt mieszka na bagnach zwątpienia?

Hestia: "Tak, mieszkasz na bagnach zwątpienia, wokół szklane góry, przez których pryzmat widzisz wściekle swoje rujnujące zniekształcenia, ale długa przez lasy bólu jest ścieżka magii, by wygrać ze sobą"

Niech boskiego pokoju ognia znicz olimpijski nie obrócą ku oczom wieczności, czarnej krwi pustkę, te wichry bestialskiej rewolty.

czwartek, 21 października 2021

"A.D. 2021(do wojownika pokoju)"

Czy karabin dobrze wycelowałeś w niewiernych, żołnierzu bóstw zza galaktycznych mórz?

Swój los jak w parku pamięci prochy rozsypałeś, by zbudować pomnik chwały ze złota, trwalszy niźli ze skały, zrodzonej w boskim łonie

Swoje prochy wsypałeś w oczy bożka otwartych przestrzeni, by ku pokojowej wojnie iść w blasku religijnym haubic i wyrzutni rakiet, noży szturmowych i karabinów maszynowych

Choć jesteś głosicielem spokojnych niebios, twym natchnieniem krwawa obrona twoich świątyń, przed najeźdźcą, którego odbicie widzisz w lustrze

Klęczysz pred posągiem zwycięstwa, jego alegoria wypala pole bitwy i wysyła w nikczemną pustkę, byś tam zapisał przepadek i zagładę choroby niewiernych

Choć jesteś głosicielem spokojnych niebios, we krwi swych ofiar obmyjesz się jak siarczanymi wodami przed sądem wieczności

Manipulacja - to twoja żona, wyznawcy cisi w swym sumieniu - to twoje dzieci

Zbudź się z tego czarnobylskiego snu, wojowniku pokoju, bo w martwej sile nie odnajdziesz witalnej mocy bezwietrznych, nadmorskich plaż


Jak w Londynie, jak w Pasie Startowym Jeden: "Wojna to pokój, wolność to niewola, ignorancja to siła"

"Pamiętnik skrzywionego umysłu"

 Jestem na granicy dwóch światów

W świecie wolności czuję ją wszystkimi moimi członkami

W świecie więzienia jego ściany zgniatają mnie

Skrajność uczuć bynajmniej nie przypadkowa

To wyznanie skrzywionego umysłu, za maską wesołej wrażliwości skryta cicho, za maską złośliwego przewrażliwienia skryta i dobijająca się do drzwi percepcji

To ja - pamiętnik skrzywionego umysłu, co chłonie bardziej barwy życia, wesołą biel i smutną czerń.

"90"

Po raz kolejny dla "Saviour(Vox)" VNV Nation


Szaleńczy biegacze nie zwalniają, muszą wygrać ten wyścig, maraton Little Italy

W którym wataha dzikich psów wgryza się w szyje kociąt, bo zabrać do wielkopłytowych piekieł ich kolory wartości

W którym obsypać się chcą jak skremowanym ciałem brokatowym prochem, zbliżającym do niebiańskich łąk

W którym ciało z powodu bez przyczyny wpatruje się poprzez obłoki krwi w nieme słońce

W którym napój wlany do żył Tartar finansowej iluzji ziemni w Pola Elizejskie fantastycznych złudzeń

W którym świątynie uciech zmieniają Dionizosa w Aresa

W którym oblicze boga nadziei jest zakryte ścianą zbudowaną z zamkniętych dusz

A dzieci romansujące z otchłanią poszukują boga, który stanie nad nimi, obejmując ich leczącymi ramionami

A odnajdują kolejnego boga cierpienia i łez

Lecz niech łza wspomnienia cicho spłynie po stęsknionej, udręczonej twarzy, bo i w czasach wielu wojen można odnaleźć szczyty pokoju.

"Impresje świętokrzyskie. Starachowice"

 

1.


Podążam szybko spacerowym krokiem w górę ul. Radomskiej. Mijam wzrokiem pełnym od umysłowego zachwytu modernistyczną kamienicę. Patrzy swymi oczyma-oknami w stronę d. FSC "Star", co w stanie agonalnym w ostatnim akcie władczej ręki wykreował, wymodelował i utwierdził podziały klasy robotniczej. Wpatruję się w wieżowce ul. Zakładowej, tam w ich stronę ul. Fabryczną krokami duchem długodystansowca wyściełanymi idę, a niebo błękitne swym masywnym statkiem płynie ze świetlistym życiem ku południu, ku Łysogórom. Skręcam w ul. Robotniczą. Te kamienice niemymi oczyma płyną ku dolinie Kamiennej, jakiż to krajobrazowy melanż miejskich składników! Rękoma, z próbą wyrafinowania, do walca zapraszam Saule. Bogini Bałtów! Nie uciekaj w szare chmury przed ścianą robotniczych kamienic! Wszak ja przed nimi tańczę, a klimat polarny z tobą tam się staje klimatem śródziemnomorskim.


2.


Przyciągam do siebie ideał pogody, w którym godziny radości w marny i osłabiony od światłości pył rozsadza tygodnie boleści na sekundy, które w pustce mijają i pędzą ku destrukcji 300 000 km/s. Zataczam oczyma mistyczne kręgi, te robotnicze kamienice niby święty gaj, znak i cud boskości objawiony wrażliwym w tym świecie. Droga ul. Robotniczej pocięta ranami, które jątrzą żywioły zsyłanie z nieba, tak, to one są pamiątką, zabytkiem z prawie zamierzchłych już czasów, który przeminie bez zjaw romantyzmu, a ta droga jak diamentami i szafirami zostanie wyłożona ciemnymi, z industrialnym herbem masami z głębin ziemi.


3.


Na ul. Widok szatami śnieżnobiałymi, akcentując tu i ówdzie te wyrazy i sylaby, które w geometryczne i nieregularne kształty oblekły się dusze ulicy. Zmianę XXI-wieczną podskórnie wyczuwam, razami po karku egzekwuje moją społeczną postawę wobec niej. Moje ciało zawisło na ziemi, nad doliną Kamiennej, tam pociągi płyną po torowiskach głośnym szelestem, a ja z tego sen dla Kraftwerka, FabrikC i Aleksandra Wata układam jak domino, jak kostkę Rubika.


4.


Przekraczam dział technologiczny, dwa tory, gdzie ku porankowi i ku wieczorowi płyną te statki na swych hałaśliwych kołach, których nadwozie garściami jak najprzedniejszymi winogronami karmi się energetyczną masą. 50, 100, a może 200 metrów, ku nieboskłonowi wystrzelona jak PKiN nadmorska kotwica, która smakowała i degustowała denne, rozległe krainy, w których mieszkają ryby i ośmiornice. 50, 100, a może 200 metrów knajpa nad Pasternikiem. Przydrożny bar? Chyba nie. Nad dachem oberży płyną dymami i aromatami pieczone mięsiwa, symbol słonecznego sympozjonu. Siadam z tyłu knajpy, przez miękkie plexi łagodnie kroczą jeziorne wody. Zielone wody, nad którymi można odpocząć jak w psalmie 23, a ja ciasto kremowe smakuję, przez gardło płynie jak ku powierzchni gejzer cytrynowa herbata. To chwila nieprzemijającej u literatów kontemplacji, buddyjskiej i hinduskiej medytacji. A obok zwyczajne orszaki aut głośno siebie manifestują nad mostami nad Pasternikiem i nad Kamienną. jak okrzykiem bitewnego zwycięstwa oznajmiają materię naszych czasów. Zielone wody, uspokojenie warczących zmysłów, nad groblą jak ptak się wzbijam, a wody wysyłają mi energię ukojenia, niech te niebiańskie fale radiowe nigdy nie zaprzestaną nadawania! Czy to bezecna idolatria, że jak kapłan chcę złożyć ofiarę tym chwilom, które podróżują na zewnątrz, a pozostają stałe i nieruchome wewnątrz mnie? Wszystko zwalnia, choć wszystko tez pędzi jak statek kosmiczny w nadświetlnej, a błękitne niebo z wodzem-słońcem kroczy wojskowym marszem i demonstruje swymi wichrami metaliczne chmury, co pałac wznoszą dla swych żon, melancholii. Przecież to wszystko kiedyś przeminie! Lecz wyciągnijmy uzdrowienia dłoń do tego, co w Starachowicach bez skrzydeł lekkości przemija, co w krajach od Kalifornii po Hokkaido odchodzi do filmowych i fotograficznych obrazów, co jak monidło przypomina więzi dawnych rodzin. Widok! Trwaj we mnie, robotniczy malunku! Pasterniku! Niech gliwickie słońce tańczy bez ustanku ze świętokrzyskimi, zielonymi wodami! Bo chwila kontemplacji, literackiego rysunku, to chwila, która protestuje, by się zatrzymać i jak przyjezdni kibice na obcym stadionie, zaznaczyć swoją obecność.

środa, 22 września 2021

"Impresje mazowieckie. Praga-Północ"

1.


Na Pl. Wileńskim te wojskowe szeregi zmierzają ku złotemu słońcu, oglądając naprzemiennie nad północnopraskimi niebiosami szlachetne skazy pracowniczych organizacji i kształtne, dla ludzkiego oka jak dla sądnego oka wzroku sztuki przyjemne nabożeństwa, w których po żydowsku wierni odmawiają trzy razy dziennie modlitwy lub po muzułmańsku pięć razy dziennie. A i o liturgii godzin tu nie zapominajmy, Nieszpory parkowe, kielichem obficie przelewającym się zabawą lub w galerii handlowej, jak w galerii sztuki w kupieckie pląsy i immersyjność rzeczywistą zmieszaną z tą wirtualno-komputerową z tanecznym krokiem wprowadzająca. Czyż to martwe, żyjące dziecię kapitalizmu, które te rozproszone, wojskowe szeregi wyłącza z łagodności uczuć, mindfulness'em trzęsące jakby wiatr polną jabłonią? Ten prawy brzeg stolicy (chyba) wciąż żyje ferajnami, lecz w ten dzień sierpniowy ujrzałem tylko dwóch ortalionowych rycerzy, czyż to samotni raubritterzy? Ale w inny dzień sierpniowy, ot parę wesołych, pijackich kroków od "Różyca", wagabundy subtelne rozsiadły się w kwadrat, a może jak trójkąt równoboczny, na znak quasifrancuskiej biesiady z Chateaux de Yabeaulle w szampańskim nastroju taniec-kuksaniec rozpoczęły. Wesołe, czarne uśmiechy o nauczycielach duchowości zapomniały, o czymże mogą prowadzić pięknoalkoholowe dysputy? O Jadzi spod siódemki, o frajerze, którego poezją uliczno-przestępczą wywabili z jego kieszeni 5 zł, o Legii bojówce, jak chamom z Konwiktorskiej do*ebali, o zakładach karnych wszelkiej kategorii w Polsce. No tak, jest wśród nich niewzruszona ulicznym tumultem radość. Jednakże to radość nie konstruktywna, a destruktywna, za przyjaciół mająca wszystkie grzechy tego świata. Pochłonięci wartkim strumieniem alternatywnej świadomości, jak psychodelikiem, uwagę jej poświęcają, w ekstazie i w zanurzeniu w Obłoradości Świętej nie widzą spojrzeń słusznej pogardy, sług pracy, pieniędzy i (po)tworów pieniężnych. Ale czy zauważą srebrno-niebieski automobil, który patroluje Warszawę jak awionetki polskie lasy?



2.



Tramwaje ul. Ząbkowską stukot kół wymierzają, metrum swego tańca wyznaczają, by przechodnie nie zapominali o tej wszechkopule, w której słodko zniewolili swoje zalety, by z nich szyć ubrania, w których będą mogli kamuflować niedoskonałości swych miejskich ciał, ugruntowana pozycja pieniężna. Larmo miejskie wciąż podnosi się i opada, jak pośrodku pędzącej dzielnicy odnaleźć tą świątynię, w której ze spokojem spokój króluje? Biegnę wolnym krokiem ku Dworcowi Wschodniemu, w tej zamkniętej przestrzeni złośliwej architektury rzeki echa kroków wzmagają się, moje zmysły ku kakofonii zmierzają, a jednocześnie to taki stan prawie grzesznego, religijnego stanu uniesienia. Ale coś było wcześniej. na ul. Ząbkowskiej. Na przystankach autobusowych i tramwajowych nowohucka, acz zarazem północnopraska rdzenna ludność w strojach ludowych, kupione w galerii handlowej, byśmy wiedzieli, że folklor wciąż ewoluuje. Patrzą w słońce, cóż im te słońce przypomina? Złotą monetę, za której stabilizacją poprzez kodeks karny podświadomie tęsknią? Czy tylko to, że dzień obfity w ciepło, pod którego kołderką warto się skryć? Ten ubiór, który chce zwasalizować ludności Białołęki, Pragi-Południe czy Ursynowa, choć tam wszędzie, jeden okrąg i jedna litera przyświeca, symbol wiecznej walki.



3.


"Jamnik" przy ul. Kijowsiej strzeże abstrakcyjną bramę przed obcym, który stalową włócznią chce wbić w mury obronne Pragi-Północ, ukruszyć zbawczozabójczym słowem ich moc, w której twierdzy chcą się skryć, obronić przed pierwotnym światem cudownych słów i czynów niskie i głośne ideologie bagiennych pól, z których nikt nie ma prawa wrócić bez pulsującego i rozrywającego w nim jadu Szeloby. Tony motorów pojazdów ogumionych i szynowych moim nieprzerwanym myślom konstruują miejską Arkadię, która sielanką mi będzie, widokiem niekończącym się z Szyndzielni, bym wiedział, że żertwy metropolii są wznoszone, aby szlaki wielogodzinne nieruchomymi królestwami raju, w których i ból ma swoją celę w klasztorze dobrych modlitw.  Jakaż to Warszawa, bezsennie włócząca się po swych ulicach, jakaż to Praga-Północ, której zakonnicy słowa ketmanu spisują w annałach, by złem dobro zyskać, której opaci słowami takijji za pięć minut głoszenia złowieszczego zaproszenia chcą zyskać godzinę balu. A sobór św. Marii Magdaleny cierpliwie czeka na ich spowiedź, skruchę, której miecze i armaty nie okażą się kruche. Na cóż czekasz, prawosławna świątynio, w niedzielnej liturgii inni, lepsi, lecz ulepieni z tak samo siarczystej gliny, czekają na dywanie, w nawach, pod cerkiewnosłowiańską kopułą, by ujrzeć anonimową twarz Boga, który lepsze wkłada do skrzyni z gorszym. Niech moja pamięć zapamięta chaos tych ulic, bo oczy me ujrzały wizje bez patetycznego profetyzmu, że dalej jest tam rok 1991, tylko już trzydzieści lat starszy, i zmienił jedynie swój modowy styl. 






"Ind-Białystok, ind-reprezentant: elektrociepłownia"

 W ciężkie chmury się oblekła, prostokontery wyrzucają w nieboskłon plazmochmury, za którymi ten melanż tradmoderna

Cerkwie i kościoły w tubalny miastośpiew włączają indelektron, zasłaniający swym światłem szternpółkule, o których marzą wyznaczniki romantstylowe i jungpolnijskie

Grają te trzaski, zapraszające do halohałasu, jakże proste te skomplikowane cuda techniki!

"Cerkiewna pseudoekfraza z Bielska Podlaskiego"

 W tym niebieskim kolorze ukryte te trzy osnowy boże

Choć kroczę błotnistym szlakiem ze Ślęży i tym kamienisto-zdradliwym z Panteonu, chcę zobaczyć tą boską twarz, gloryfikację pięciu zmysłów i deifikację szóstego zmysłu

Ach! Zapomniałem! To mały wstyd dla mnie! Sięgam mistycznymi marzeniami siedmiopraworządnej świątyni, w której i ten duch pobożności chce jednością stać się z szechiną

A z tej trójjedynej ścieżki chcę tej jednej, która wszelkie pragnienie obłaskawi i uspokoi

Prawosławni w rytm wschodnich kadzideł składają manualne krzyże, a ja artystycznemu wrażeniu bez walki, z umiłowaniem ulegam, logice i trzeźwości spokojnie tłumaczy mój stan ekstazy w cerkwi nieprzerwany

Obrazy do mnie mówią, polichromie świetlno-błyszczące przemawiają, a ja pokłon chcę złożyć bogu, co jedno oblicze rozkłada niczym wachlarz w wiele

Lecz czy ten cerkiewny jeden głos jak chór wyznań intonuje ten hymn jednolitej i barwnej wiary?

"Iluzja ołtarza kreatywności"

 To słońce, które każdym odcieniem światła maluje to, co ma być poza mgłą niewypowiedzianych słów

A jest komórką ciała, które możesz ucałować i utulić do snu, by w tym śnie kroczyło po wyżynach uniesienia, nizinach błogosławieństw z Bezczasowego Nadświata

Jakież bóstwo sztuki, poetycka muza w pozaprzestrzenne, twórcze szlaki wlały te słodkie niby złączone miód i mleko strumyki

Które z parzącej pustki w miękką pełnię niby księżycową pełnię wprowadziły te wianki, które rzuciłem ku mej kochance, inspiracji, by wbrew nurtowi przyniosła kosze odkrywczych słów

Oto moja miłość, której poprzez oddech śmierci napiszę epicedia, oto sosna pełna aromatów boskiego wielbienia, by me oczy na jej widok nie zamykały się przestraszone, a ich barwa promieniała radością życia

Niech nie uklęknę nigdy przed ołtarzem, który mami jak winem i jak marihuaną kadzidłem, co miał być olibanum, a jest papierosowym dymem.

poniedziałek, 13 września 2021

"Tajemnica konstelacji"

 Perseidy z odległych, międzygwiezdnych mórz pływają pod kopułą

Dalekie gwiazdy, gdzie nigdy piechotą nie dojdziemy, dłonią syna człowieczego chcę dotknąć i zamknąć ten szereg gwiazd w dzierżni

By rozsypać je po ziemi i uświadomić duszy ścigającą Brahmana

Że cząstką niewidoczną my jesteśmy, lecz z tego embrionu może wyrosnąć dziecię w okowach zła, nie w szatach prometeizmu, nie w koronie winkelriedyzmu, ani nawet w takijji wallenrodyzmu

Gwiazdy! Powiedzcie prozą lub liryką, czymże jest ta wielka woda w duszy, co wysadza w powietrze wały rozumu!

Ale ostatni bóg nadejdzie, i sąd nade mną się rozpocznie - jeśli zły żal gorzkie akordy zagrał na lirze mego dziejopisu, niech rozpłynę się jak w Brahmanie w tajemnicy gwiezdnych konstelacji.

"Ekfraza muzyczna. Hocico - [[Where Words Fail, Hate Speaks]]"

 Preludium wystawia przedstawienie, którego dźwięki szufladkują emocje i przywary Drugiego i Trzeciego Świata

W pełen niebyt przeobraża skazanych na cierpienie, którego siostra to radość, mieszkająca na szczytach bezlitosnych gór

Czyż jesteśmy zaprogramowani na przemoc, że szaleństwo nie odnajdzie słów nawrócenia socjalizacyjnego i resocjalizacyjnego?

Płynie to z niebios boleśnie oczyszczających melodia, po komputerowych dźwiękach otwierają się te parzące wrota piekieł

Żeby pokazać lepsze w gorszym i gorsze w lepszym, bo nigdy nie dźwięczała słodycz, a jej truchło nas prześladuje - oto wciąż trwające liniopisy

Przesłanie początku i końca - znajdziemy kicz w arcydziele, które na wznak wyprawia poległych do mauzoleum dziejów

Bo wiedza zawarta w tej sztuce zawsze będzie wygłaszać bluźnierstwo fałszu

A prawdę, jeśli nawet ugościmy, jej kadzidła płynące pośród ścian wygnają narkotyki, a bez nich nasza egzystencja wciąż będzie celebrować zaćmienie Słońca.

"Ty, odwieczny boże... IV"

 Znoju puste odkrywki pozostawiam za sobą jak nostalgiczne dni młodości

Za którymi bóstwa tęsknoty wciąż gonią bez zimnego, acz sprawiedliwego biczu racjonalizmu

Oto świat, w którym poezja to Samotna Góra, czyż spojrzą na nią niziny Amanu i Śródziemia?

Znoju puste odkrywki wędrują, błądzą jak z leśnych ostępów bard po pustyni

Co w tej kopalni wydobędę - węgiel brunatny, rudę złota, cynk i ołów zaklęty w trujący minerał, czysty piasek, który i on niesie bez grzechu pożytek, ale artystycznego stylu w sobie nie ma?

Ku błękitnemu pejzażowi nieba spoglądam bez krzepy uczuć, co on ziemi trudnej w uprawie objawi?

Ucieczka w podróżowanie mym niespokojnym marzeniem, lecz żadnej urokliwej przystani nie odnajdę

Bo ty, odwieczny boże, ciężki oddech egzystencjalnego trudu umysłu we mnie tchnąłeś

Tak jak ty, na swym płótnie namalowałeś błękitów i zieleni odcienie życia

Co w tej kopalni z twardych, krasnoludzkich ramion wydobędę - futuryzm, romantyzm, sentymentalizm, a może pozytywizm?

Ty, odwieczny boże, wyznaczasz szlaki dla jednych w Beskid Żywiecki, dla innych w Tatry

Oto świat, w którym żadna noc ani mgła nie nikną od krzyku światła dziennego

Czy mam pozwolić wojownikom marazmu zdobyć to w Andach położone Macchu Picchu, by wzmocnić pijackie przyśpiewki przemijania?

"Świętoprzemysłowe gaje III(Z.P.D.D.)"

 Te rury plujące żarem napęd toczą dla machin

Prostopadłościany świętoprzemysłowe z drewna jak żelazostan wykuwają pracę i domowe zacisze

Gdzieś pośród archnormalików ku niebu pogranicza małopolsko-mazowieckiego lecą jak staloorły brzdęk piłowych tarcz i siłrobotonojzy

Może usłyszy je martwe, niczym słoń i wieloryb wielkie cielsko tomaszowskiej chemifaktury

Niech płynie niczym jacht na spokojnym jeziorze diabłoboski pieniądz, w nim przetrwa wszystka ta poezja, bo wszystko jest poezja

Bo wszystko jest (nad)naturalnym urokiem, mamiącym nas bez zwłoki jak Wawel i jak Alpy.

sobota, 24 lipca 2021

"Ekshautyzacja poetyckiego organizmu"

 Wiele słońc w mej galaktyce milczącymi pulsarami się stało

Gdy drewno we dwoje i czworo ucieka do swej ofiary, by popioły swe morowe powietrze rozbiło w brzask twórczy

Kolejna eksterioryzacja ekspresji artystycznej pracowniczym represjom poddana

Jak z milczących pulsarów zrodzić muzy z nasienia liryka i łona epiki - te święte aje, Koran innego świata?

W którym pola nad Wartą, lasy nad Wisłą, bulwary nad Odrą to interioryzacja alternatywnego świata

Niech przeminie nurt toksycznego szlamu, by nozdrza poczuły znów smak widoku, którego lśniące kolory usłyszę w pieśni natchnionej natchnieniem.

czwartek, 17 czerwca 2021

"Świętoprzemysłowe gaje II"

 Te święte fabryki, których ramiona hal gromadzą złoto i srebro braminów oraz kszatrijów, które zbierają dżizję śudrów i dalitów

Na nierównomapach w maszynach wyje duch postępu, w faktoriolustrach taneczne kroki swego mechanicznego baletu odmierza ten duch postępu

Po ulicach delikatnie i z głośną dumą płynie szał strumieni echostali, tak, to wszystko odmierza ten duch postępu!

W portale industrialnych świątyń spoglądam z ekonomiczną pokorą, choć za maską renesansowego fresku wielkopłytowy blok, jakich tutaj niezmierzone, ciężkie pola

Niech uderzenie maszyny wykuje ten słoneczny, błogi żar, za którym tęsknią miejskie dżungle!

Niech haniebnego końca nie będzie dla mechanicznej symfonii! 

Tak, ta symfonia to ryk prześladowanych, krzyk uciemiężonych, wołanie do bóstw, co nadzieją udręczonych jest ich rajska eschatologia

Lecz i ta symfonia to lew i krowa, co ze sobą razem się pasą, to przepowiednia, która ziści jedność i przymierze, nie wygna w zimny kosmos Gaję i Artemidę

To moja religia, której słów i czynów nie zgasi żaden iluzji narkotyk, żadna zła powódź, która rozmnaża spustoszenie

To nasze religie, które słońce jedno rozsieją w wiele.

"Cząstki nadczucia"

 Wszystkie me wiary to zdradliwe puszcze, które pokrywają lądy i morza Ziemi

Czyż one mogą być spokojnymi, szumiącymi i życzliwymi dąbrowami, pachnącymi borami sosnowymi, których świateł nadprzyrodzone dłonie mnie prowadzą?

A ja niczym maleńkie wróble, wojownicze jastrzębie płynę lekko nad ziemią, bo jej darem tylko twardy, bezlitosny grunt, gdzie nigdy nie schronię się przed żywiołami Arymana

Wciąż nie mogę z nadczucia cząstek uformować tego anielskiego, ognistego miecza, co miasta życia obroni, co widoki z gór dusz ochroni

Jeśli uczone księgi to prawo niezbywalne, jeśli obliczenia i nasza przejrzystość to święci budowniczowie, co składają ze swoich cyfr, słów i symboli teraźniejszość, niechaj utonę w labiryncie tych zdradliwych puszcz, co pokrywają lądy i morza Ziemi.

"Naturalna euforia umysłu"

 Boskich niebios słowem i obiatą sięgamy, boskie niebiosa poprzez władzę medytacji smakujemy

A czyż to tylko nie jest naturalna euforia umysłu, której spokojny uśmiech jest ludzkim, realnym bogiem dla nas wszystkich?

"Kakofonia"

Czyż dziecka myśl jasnoprostą zbawi ten Chrystus dawnych czasów, czy jego egzystencja egzystuje w tym świecie, czy kręte drogi nasze oblicza zawsze zasmucały?

Czy zły duch, ze świata wilkołaków i wampirów, gniazdo jak ptaki uwił pod naszym niebem, stracony los dziecka w jego zimnokrwistej, bestialskiej dłoni?

Czy ekran jak piekło, czy klawisz jak dusz próżna przestrzeń niczym zagłady ryczące machiny pod gilotynę elektronicznego mordercy, na stos cybernetycznej eksterminacji poprowadzi puste od pożaru uczuć te wszystkie najpiękniejsze dzieci?

Czy to ten czas futurystyczny wielbiony przeze mnie w autoryku, kolejopuku, stalofabrykach, aparatozakładach, był jaskrawym marzeniem, przedsionkiem nowej, szlachetnej ery, która umarła, której potomstwem jest nowoczesny koszmar?

Niech ta wieczna bogów myśl jasnoprosta swym światłem mi list napisze, czy Chrystus dawnych czasów, Budda historycznej młodości umarli, czy dzisiejsze dni wyrok nieustannej, bolesnej śmierci na nas wszystkich wydały.

niedziela, 2 maja 2021

"XXI wiek IV"

 Dziecka oczy zapisały obrazy krwi, radośnie płyną poprzez oceaniczne, piwno-wódczane przestworza

Dziecka usta zapisały słowa cięte i kłute, narzucą oni na siebie togi patrycjuszów w swych gettach

Lecz pytają się moje wszystkie drogi, pytają się wielkich tego wieku:

"Czy dziecko utonie w elektronicznym bagnie, Holokaust tego wieku z werwą rozpoczęty?"

"Czy bagna ulic i nałogów nie pożerały dzieci, kiedy Sycylia i Kampania podeszły pod nasze bramy, kiedy prolczerwień w predestynacji swej nie kreowała punktów naszego życia?"

"Czy ten dzisiejszy, dziecięcy los, wywiedziony z ulic, zbudowany w domu, nie pokazuje nam lepszego złota?"

Czas najlepszy nigdy nie jest czasem dziecięcym, lecz pamiętaj, teraźniejszości, że kiedyś w tobie więcej wznosiło się nad masami żelaznych i drewnianych budowli

Taki raj jak drwiny pomniki wznieśliśmy na swoich placach zwycięstwa - nasze słońce, które jest tylko kruchą świecą

A czyż krzyk ich rozszarpanych przez nas wiek umysłów, lament poddaństwa wrażliwych musi znieść szczerozłoty, prosty i przyjazny uśmiech dziecka?

"Dwunastowers marzyciela"

 Świata ciemne chmury do więzienia bez czasoprzestrzeni zesłały te słońca triumfu

Te deszcze jak siarczysty mróz, co te ciemne chmury połaciom ziemi otworzyły

Czyż te długie, mroźne krople zamarzają w mym świętym gaju i jego drzewa rozsadzają w swoim wojennym wyroku, sądnej pożodze?

Może za kurtyną grobów ukryta ta rzeczywistość, do której sanktuarium pielgrzymuję od czasu pierwszej świadomości

Może za kurtyną czystych i prawidłowych myśli, gdzie nieprzemijające antidotum jasnej zimy, ukryta ta idea we mnie nieskończona, ta idea w objęciach chwały, co jest dostępną naszym zmysłom Akropolem, gdzie złotosennym słowem i czynem się odziewamy

Lecz zawsze oczami ciała widzę jedno: ogień, co stapia swym lodem uzdrowienia radosnego pola, lód, który wypala słoneczne lasy, gdzie nasze osady wzniosłych rozkoszy

Lecz zawsze oczami wnętrza widzę jedno: wiara, co pocieszycielką tej mojej słodkiej nadziei jest, swą misję zawsze głośno rozbija o bruk życia, z rozbitej tej misji znów ułożone pokrzepiające słowa

Egzystencjo! Nieskończona twa świątynia, nieskończone twe nabożeństwa!

A ja w woli kapryśnej w tej modlitwie trwam, żertwa oczyszczająco płynie dymami ku sklepieniu, a w tych dymach mój duch nakazuje szacunek memu sercu, respekt dożywotni tej krwi, co mnie niesie

Bo każdy czas zawsze swój koniec zaznaczy, koniec każdej naszej wojence i namiętności jak dzwonem obwieści

A stanę się kamieniem nagrobnym, kiedy już nic nie będę wiedział

A jednym jedynym stanę się z tą najurodziwszą rozkoszą, kiedy zostanie zamknięte me świadectwo – moc mojej wyobraźni, co za ogrodami raju zawsze tęskniła, siła mojej imaginacji, która za marzeń pocałunkami zawsze goniła.

czwartek, 25 lutego 2021

"Gliwickie porty"

 Jakże nocne niebo błyszczy nadprzyrodzoną bielą setek świateł!

Odchodzi w bramy nocnego nieba ten duch węgla, co zawzięcie podąża swymi torościeżkami i rzekodrogami 

Ściany naszych domów, naszych przemmonumentów drżą z muzyką trwogi, melodią potęgi 

Ten halohałas, portoszum - jakaż to cytra starotestamentalna, jakaż to lutnia ze średnich wieków!

Stuk-stuk, pek-pek, bii-bii - to poezja industrialna, to przemowy i eseje halohałasu oraz portoszumu

Moje oczy brązowe, moje ciało odlane w górnośląskiej formie pośród cichych pioseneczek iskier

A ja pośród ołtarzy fabryk, i ja cześć przerażającą, chwałę bynajmniej niechwalebną oddający po kondukt żałobny

A ja zatopiony w elektrostajlu miast, niech ta poetycka więź z nimi nie zostanie zerwana!

"Świętoprzemysłowe gaje"

 Już nie wiadomo po raz który dla "Teleconnect part II" VNV Nation 


Ku niebiosom z pyłu i ognia wzrastają chwalebnie te ze stali drzewa, te z żelaza świętoprzemysłowe gaje

To królestwo lawy, zatopione z krzykiem społeczeństw w piecach

To ta nowa wiara, której rytmiczny, industrialny marsz odbija się echem od bloków energetycznych, hal, wielkopłytowych osiedli i stadionów

To ta stara wiara, co dziedzictwo swe zostawiło w ciemnozielonych rzekach, co spuściznę swą ugruntowała milcząco i z krzykiem stworzenia w podziemnym świecie, świetlnych kominach elektrowni i elektrociepłowni

Lecz ja oplatam wokół nich me indpoczużycie, lecz na ich górskich, dymnych szczytach utwierdzam to zwycięstwo złotoprzemysłokorony

Generator symfonię z iskier elektryczności gra, intonuje jej ta elektroniczna świątynia, co jej wokalu barwę i koloraturę słyszymy poprzez prądu błyskawiczne drogi

A nowoindustriowersy tego wiersza zabierzcie w toń ciemnozielonej rzeki, by uzdrowiła te naturalne Pola Elizejskie, by piekło brudu i choroby stało się niebem czystości i zdrowa.

środa, 20 stycznia 2021

"Religia muzyki II"

 Na ołtarzu taniec dźwięków, w nawie mistyczny taniec ciał

Ciała sięgają tych przestrzeni bez obliczeń, tych miejsc, co ich nazwy wciąż w nas słabną, za mgłą naukowych narzędzi nikną bezszelestnie

Raz ten taniec, co wyrafinowanie jednoczy transcendencję ciał, raz ten taniec, gdzie ciała się zderzają i wyzwolenie bez chmur smutku ofiarowuje 

Ja na tym ołtarzu tańca dźwięków widzę nirwanę, w mój umysł poprzez oczy wlewa się moksza, jakież to radosne rozpłynięcie się jaźni!

Pływam na statkach muzyki, gnam przez przestworza w statkach melodii, to moja modlitwa z medytacją zbratana, jakież to ich dusz siostrzeństwo!

Religio muzyki, nieskończona twa obecność, i mi przymierzem wytrwać w niej po żyjące drzewa.

"Trance is for the dreamers IV"

 Wkraczam z duszy lekkością, z duszy wyrazistym pragnieniem w jaśniejący, pulsujący krąg

Opadam, lecz za ponadwyrażeniem biegnę i tańczę, nie jemu i mi pisane sutry, Bhagawadgita, Koran i Biblia

Wznoszę się na brzęczących skrzydłach, i za pozazmysłomuzyką biegnę i tańczę, niech ten moment krótki tym najdłuższym się stanie, poza królestwami czasu 

Trwaj, endorfino, trwaj, dopamino, boście tymi narkotykami, za którymi gna trud i okołoprzygnębienie mas.

"Religia muzyki"

 Nie spisane słowo, które innym duchowym słowem można przekląć, odesłać do czarnej puszczy złych dusz, do piekła omyłek

Nie słowo, które piszą rzeki, pisze słońce, piszą jasne lasy, księżyc-skryba swym dalekim światłem traktatami o czci natury nas obdarowuje

To dźwięki, złożone w nasze biografie, w naszą historiografię, fundamenty światła budowane pod życiorys mojej duszy

Choć to światło katorżniczo zesłane w mroczną diasporę, to jej fundamenty są budowane pod życiorysy naszych dusz

Piekielne, ziemskie imperia istnieją, bo istnieje niebiański wszechświat, to światło zesłane w mroczną diasporę, oto pamiątka złego diademu, oto pamiątka Morgotha

Przed tobą, muzyko, ma ofiara z melodii, ma ofiara z akordów, nut i rytmu

Twa Eucharystia upamiętnia naszą śmierć

Twa medytacja upamiętnia nasze dusze dalekie od wszelkich słońc

Twa modlitwa to "szalom alejchem", nirwana i moksza poza umysłu poznaniem i doznaniem 

Wieczne pielgrzymowanie do twoich sanktuariów ponad przyziemności kopułą świata - w jakież to słowa można oblec, czy nazwać cię mogę niewyrażalną?

Nieznany nam hymn, który ogłosi cię królową, nieznana nam oda, która twój smak będzie manifestować

Żyć w twoim ciele zawzięcie chcę, bo ty sama jedna, muzyko, pozwalasz mi bezpiecznie mieszkać, bo ty sama jedna, muzyko, otwierasz wszystkie moje zamknięte drzwi.