To my, innowiercy - ogłupieni, ale nie głupi
To my, współżyjący z naturą - bez polityki, bez gospodarki, bez społecznych symboli
Czy religijna koegzystencja będzie naszą strawą?
To my, innowiercy - ogłupieni, ale nie głupi
To my, współżyjący z naturą - bez polityki, bez gospodarki, bez społecznych symboli
Czy religijna koegzystencja będzie naszą strawą?
Dla tych, którym tęskno do podróży
Ponieść swe myśli - na kołach samochodu, na szynach kolejowych, w powietrzu na stalowych skrzydłach
Oczami duszy ujrzeć Rysy, Śnieżkę, Łysicę
Mazurskie jeziora bezszumnie trwające
Jurajskie skały wapienne wyrzeźbione przez miliony lat
Górę Św. Anny, gdzie kamieniołomy, wapiennik i amfiteatr
A potem ujrzeć je oczami ciała, wzmóc bicie radości, posmakować ujarzmianie ciekawości
Poprzez Śląsk, Małopolskę, Podlasie, Warmię i Pomorze
Kształtować swój światopogląd, nasycać się widokiem, co prze do papieru i płótna
Niszczyć nawracające jądro zwątpienia, pocieszać siebie stale naturą i architekturą
Dotykać maszyn parowych, cegieł i kamieni zamków, chłodu rzek, jezior i mórz, kory starodawnych drzew, co tworzyły święte gaje
I bez ustanku budować siebie, rozszerzać się o nowe horyzonty animy
Do końca, który na nas cierpliwie oczekuje.
Dla "Ethereal Rhapsody" Simon'a O'Shine'a i Sergey'a Nevone'a
Oglądam polski serial W.M. - on wzniósł moją nostalgię ponad Himalaje, ponad Olympus Mons
Siedzę odrętwiały w fotelu - wiem, że przyszłość stała się grozą niepewności
Jakże brak tej przeszłości, tych lat, co uciekły bezpowrotnie i pozostaną w mym ja roztrzaskanym przez brutalność życia
Ja pragnęło żyć, konsumować energię wszystkich żywiołów, zaspokajać głód wiedzy, zwiedzać relikty dziejów, które śpią w budowlach i przyrodzie
Za tymi latami, co uciekły bezpowrotnie, już nie biegnę, bo nie dogonię
Bo pozostaną w historii, i nikt ich już nie tknie, i nikt ich już nie ożywi.
Podróż zmysłów zaczęła się
Wzrokiem sięgam tam, gdzie sięgnąć nie mogę
Słuchem słyszę to, czego usłyszeć nie mogę
Smakiem czuję cierpką słodycz, psychodeliczną sieć
Co wciąga w sensualny harmider
Dotykiem oglądam otoczenie - sensory wkraczają w ostateczny etap
I koniec ambientu - a w czaszce gra dalej muzyczne LSD, lecz znika wyobraźnia
Kosmos uciekł, wizje rozpłynęły się - znów nastały nudności, co wirują zawsze tak samo aż do furii.
Co mi po mądrości, jak nie mam miłości?
Życiem bijące ciało to teraz martwe, słabe kości.
Dla tych wszystkich, o myślą o przyszłości
Czarna żółć jak podagra gryzie me myśli
I tęsknie do tych dalekich konstelacji, ciał niebieskich oblanych ciemną tonią tajemnicy
Nie dojrzysz ich gołym okiem, teleskopem
Kiedy ludzka stopa dotknie drugiej Ziemi - nie wiesz ty, nie wiem ja
Tam woda i powietrze też wyznacza rytm życia, taki sam, a tak odmienny
Jesteśmy tu - świat jest piękny, a taki brzydki
Jesteś tam - niech tamten świat będzie jak dla Słowian Wyraj
Jesteśmy tu znów - panta rhei, życie takie samo, a jednak inne po tych przebytych latach świetlnych
Przeszłość nie wróci, na zawsze pozostanie poza Wszechświatem.
Przebudzenie marzeń - to mój los
Śnię na jawie - jestem w Niebie, tu, na Ziemi
Śnię na jawie - ona mym przewodnikiem
Co wskazuje swym palcem na Niebo, tu, na Ziemi
Trance jest dla marzycieli
Dla nas, burzących nią osnowę zwykłych spraw.
Dla "Echoes of Waves" i "Touched by an Angel" InnerSync'a
Szept fali morza zrobił krok, drugi krok, trzeci krok
Jest tak blisko, a tam słońce walczy z widnokręgiem, by przegrać
W szepcie fali jesteś Ty, która będziesz moją Afrodytą
Narodzisz się tak jak ona z morskiej wody, a może stepowej trawy, górskiej skały, piasku pustynnych wzniesień
Bóg miłości zstąpi tutaj, pośród nas
I wiarę mi podaruje, która serce napełni rozkoszą
Bo ty będziesz moją Afrodytą, moją Utopią.
Ciężar klątwy to wymowny grymas na mej twarzy
Niewidoczny, w moich resztkach duszy śmiejący się ze mnie
Oto przyszłość, wyczytana dzisiaj: inteligentni są straceni
Pomocą nie będzie megalomania ani pewność siebie
Z psychofizyczną Biedą przemierzamy świat, rujnujemy siebie, by innych rujnować
Po to, by spocząć w grobie, bez spokoju jak za życia, tak i po śmierci
Ty, stworzycielu o wielu imionach
Mogłem narodzić się personifikacją kultu przeciętności
Dlaczego tak nie postąpiłeś - czy już zapłaciłem za grzechy poprzednika?
Oto moje wspomnienie
Krzyczące bólem i tym, co w głębinach ukrywam
Ukrywam nawet przed sobą samym
Czas śmierci nadejdzie, ona mnie zaatakuje
Lecz nawet niebiosa, które mnie nie słyszą
Nawet nie wiedzą, kiedy rigor mortis przywdzieje me ciało
Kiedy głos rozpaczy stanie się martwy - tego niebiosa nie wiedzą
Czy przyjmując do swego domu wieczny sen
W wiecznym śnie będziesz oczekiwać na mnie?
Życiodajny kwiat, bogini, co usunie zmęczenie z mej twarzy, mego wnętrza
Co wygra dla mnie sens, żebym przypomniał sobie, dla kogo buduję mój świat.
Dla "The Hammer Has Fallen" i "Purple Heart" Sabatonu
Łza krąży po twarzy - to przeszłych dni sentymentu zwiastun
Dzisiaj idę po przyjemny chłód wieczności - ona czeka na mnie od zawsze
Dzisiaj idę po nieskończoność - by mnie objęła i wyrzuciła w łąki stworzone przez aniołów
Źle, gorzej, najgorzej - to rak zamieszkały w mym mózgu
Na łąkach stworzonych przez aniołów będziesz Ty
To nagroda za martwe życie, które tak już długo trwa.
Dla "Miss You" Simon'a O'Shine'a i po raz drugi dla "Romancing the Stone" State of the Union
Dotyk Samotności zburzyła moją świadomość
Która chciała walczyć, szukać iskier pocieszenia w płynących odmętach nas samych
Jesteś tylko ty, dziewczyno o imieniu Samotność
Pragnę cię zabić - fascynowaniem się przemocą, pokarmem, napojem, ucieczką w księgi i cybernetyczną przejażdżki
Lecz zabijam siebie, dopóki ty tu jesteś, dziewczyno o imieniu Samotność
Powiedz mi, Samotności, kiedy odejdziesz, jak odchodzi młodzieńczy zapał i ekstaza
Kiedy rzeczywistość dojrzałości puka do bram
Co straciłem?
Co zagubiłem w nieznanej puszczy życia?
Co mową i czynem mam udowodnić, Samotności, abym zyskał Ciebie
Ty, której nigdy nie zobaczyłem na horyzoncie
Horyzoncie, obwieszczającym nowy rozdział.
Dla tych wszystkich, co dążą do utopii
Z bezkresu, który wyprzedza czas i przestrzeń
Trafiłeś na piedestał ideałów, Halu Breggu
Przemoc to niechlubna pamiątka z dziejów okrucieństwa
Roboty to niebiańscy wysłannicy, bohaterowie niegodni pożałowania
Ulder i glider to pochwała ludzkości, stechnicyzowanych ziem
Brytem zbetryzowany mężczyzna upija zniewolone instynkty
Perto to album fotograficzny z przeszłości, zawieszonej gdzieś nad nami
Nie ma namiętności, nie ma wyzwań, nie ma śmiechu, nie ma twórczości
Choć pokochałeś Eri, Halu Breggu, będziesz obcym wśród obcych
Lecz historia przyszłości może się o nich upomni
I wrócą ludzie do ludzi i radość do radości
A betryzacja zostanie skazana na śmierć
Tylko czy ludzie chcą wrócić do ludzi?
W piekle błyszczy słońce
Bezchmurne niebo płynie tak wolno nad nami
Muzyka natury chce mnie schwytać w łagodnych tonach
A to tylko namiastka raju, którego nie dosięgnę
Zgorzknienie udaje miłość i myśli, że go nie zauważę
Nadejdzie taki rok, miesiąc, dzień, godzina, minuta
Kiedy rozebrane zostanie piekło przebrane za Niebo
I pójdę donikąd, tam, gdzie zagra dla mnie przeznaczenie.
Dla "Dream About You" Simon'a O'Shine'a
Wciąż brzmi ta sama melodia
Co skrzydeł dodaje i wznosi nad ten biblijny padół łez
Choć nie skąpimy sobie nam zmian
Czy walczymy z nimi czy się im poddajemy
Wciąż brzmi ta sama melodia
Ale nie ludzką rzeczą jest wiedzieć to
Czy miłość bezsłownie nadejdzie cicho
Czy zaśpiewa całą swą mocą niby aojda w helleńskiej świątyni
Albo u bram Sparty
I wszyscy to wiemy
Że miłość obudzi każdego z nas.
Gdy zamknę na zawsze powieki i mrok położy rękę na mnie
Czy moja wiara się spełni niby marzenia najbardziej upragnione
Że zamieszkam w raju literatów, co ten świat pchał w ogień bólu
Zabili siebie wódką, heroiną, psychotropem, tytoniem, kulą
I gdzieś daleko za kosmosem, w raju literatów zamieszkali
I ja kiedyś zniknę, gdy ostatnia pora roku u mnie zabrzmi
Na moje żądanie lub żądanie losu
I zamieszkam w raju literatów.
Po raz drugi dla "Angel of Hope" Martina Libsena
Nie, to nie Niebo
Nie, to nie królestwo Zeusa
Nie, to nie Nawia
Spotkamy się w miejscu
Gdzie po kres wszystkich rzeczy ucztować będziemy
I świętować władzę przyjaźni i emocji, co składa rozbite serca
I nakazuje celebrować światło szczęścia
Wy, drodzy przyjaciele, czeka na nas miejsce, wymykające się imaginacji
Ty, którą nigdy nie spotkałem - jeśli los utopi szanse tutaj
Spotkam cię tam, gdzie skończę swą podróż.
Cmentarzysko indywidualistów spala mnie
Kolektywy to nasi towarzysze
Iluzja indywidualisty umiera wśród jednolitości
Na wieki pogrzebana w ziemi indywidualistów.
Dla "Angel of Hope" Martina Libsena
Myśl uczucia niknie
Myśl umysłu ginie
Gdy patrzę przez łzy w oczach na twój miraż
Głęboko ukryty wewnątrz mnie
Wzburzone powietrze porywa cię, nie ma cię
Lecz w przyszłości z mirażu narodzisz się Ty
I odkryjesz we mnie szósty zmysł
A ten zmysł to Miłość.
Umysł mówi: "zostań"
Serce odpowiada: "odejdź"
Rozdarty morzem wątpliwości między lądami pewności, których nigdy nie dojrzałem
Tak daleko jest do brzegów, których nigdy nie dojrzałem
A sztorm swą potęgą staje się zagrożeniem
Czy zatonę?
Czy dobiję do brzegu?
Czy jakaś latarnia nada swym światłem nadziei te słowa, które tak bardzo pragnę usłyszeć?
O tym przekonany jestem - płynę
Lecz czyż nie lepiej by było osiąść na dnie morza niż nigdy nie ujrzeć lądu?
W niebiosach lśni pokusa nowego życia
Ja na skrzydłach orlich wzbijam się po nie
Szatan wzgardził, a Bóg ukarał
Klątwą wrażliwości, która bez litości morduje serca
I nikt o tym się nie dowie, choćby pędzący czas zwolnił
Czas zburzyć firmament doczesności
Nie wiem, czy czeka na mnie nagroda spełnienia marzeń
Nie wiem, czy czeka na mnie kara wieczności w strachu i bólu potężnie promieniującym mą duszę niczym Wszechświat
Ja na skrzydłach orlich wzbijam się po raz ostatni
Resztka nadziei toruje mi drogę do nowego życia...
...bo samobójca to mój przyjaciel.
Atak lewej strony - zagubienie zatrute tajemnicą poznania siebie
Atak prawej strony - jezioro mej jasności zatrute zagubieniem
Jezioro mej jasności stało się marsjańskim morzem
Które przeminęło
Które zabiło zbyt wiele smaków żywota
Które może nigdy nie istniało.
Szaleństwo jest imieniem wypalonym na mej twarzy
Ale szaleństwo ujrzysz tylko oczyma duszy
Me milczenie jest psią prośbą o grzechu wybaczenie
Ale nawet moi mentorzy nie są skropieni wiedzą, czym jest ten grzech
Może mentorzy moi wybrali mnie jurodiwym
Ale oglądać go będzie tylko ja.
Dla David Surok - Dream(Peter Smith Remix)
Głos w pustce bez końca woła
Nic staje się wszystkim
Głos w pustce bez końca krzyczy
Za tą, co stanowi moje serce i umysł
Za tą, co jest snem nieziszczonym
Jesteś obrazem, niszczonym przez lata mych emocji skrytych przygnębionych
Nie ma światła, rozświetlającego mą drogę
Gdzie jesteś?
Gdzie będziesz?
P.S. Z powodu pewnych zawirowań związanych z internetem wiersz został opublikowany na blogu jakiś tydzień po jego napisaniu.
Dla "Streamline" VNV Nation
Jutro już sięgniemy podróży międzygwiezdnych
Nadprzestrzennymi tunelami popędzimy w Wielki Obłok Magellana
Lecz jutro nikt nie wie, kiedy nastanie
Wieczna wojna w nas trwa
Lecz przetrwamy mimo horroru dziejów
Nowe kolonie, nowe planety
Miasta i wsie miliarda cudów złożone z betonu oraz metali
Niech dziś nadziei woda gasi pragnienie optymizmu przyszłości.
Forsą nie dojedziesz do miasta zwanego Szczęściem
Brat Smutek i siostra Rozpacz uciekli z Nowhere City
By (nie)winne dusze miażdżyć swą mocą
Ja tak bardzo się myliłem, mea maxima culpa
Mea maxima culpa - kolorowa materia zgniotła moje nogi i już mnie nie niosą
Mea maxima culpa - słodycz spijałem z markowych ubrań
Mea maxima culpa - przebierałem się za Hajs
Wszystko płynie, to już wiedzieli przed wiekami
Wszystko płynie, a wraz z nurtem odór mojego bólu.
Człowiek umarł za życia
W sidłach rozlanej krwi w czaszce uwięziony
Czy to boska kara, że umarł za życia?
Linia żywotu zerwana, to czas dośmiertnej wegetacji
I co mu Absolut szykuje?
Mroźne piekło, śródziemnomorskie niebo czy pusty czyściec?
O jeden dzień dłużej niż wieczność chcę mieszkać w ogrodzie zwanym Miłością
Jeść pomarańcze, zakwitające namiętnością
Zerwać jabłka z jabłoni, która promienieje dniem szczęścia przebijającym smutki żywotów ludzkich
Gdzie rosa na trawie głosi słowa ciepła
Gdzie w słaby, nonsensowny proszek obracają się skały bezuczuciowe
Tam spotkam tą, której nigdy nie spotkałem.
Na wybrzeżach tego świata nie ma bliskiego mi portu
Lata piękna minęły i chorobą duszy się stały
Nie ucieknę od tego, w czym los każe mi trwać
A nie wiem, w czym trwam
Czy na wybrzeżach tego świata są plaże
Gdzie morze wyrzuca na brzeg jaśniejącą nadzieję
Która myśli niepokoju wymaże nowym sensem bytu.
Dla "Romancing the Stone" State of the Union
W bieli ujrzałem blask twego smutku oczu
W czerni urzekła mnie radość twej twarzy
Reguluję pierwszy filtr - miłość gromi zło(czymkolwiek by było)
Modeluję brzmienie drugim filtrem - wyrzucam spalone słowa frustracji
Trzeci filtr dołącza się do budowy dźwięku - nie ma murów, nie ma błyskawic złości
To wszystko dla tej, której nigdy nie spotkałem.
Dla "Someone Like You" Ram & Susana
Zachmurzone niebo burzy gromadzi się nad moją krainą
A słońce, które je rozgrzebuje swymi palcami-promieniami - to ty
Twoje ciepło trawi me myśli popękane przez tęsknoczas
A to tylko iluzja snu
Tęsknoczas pożera mnie znów.
Dla "Roter Schnee" Feindfluga
Duch maszyny, duch komina, duch szybu
Wzlatuje w niebiosa ku swej chwale zwycięzcy
Pokonał wody, zwyciężył lasy, podeptał parki i skwery
W wojnie straszliwej i przenikającej
Jam obłożony mieszanką emocji
Nie dane mi wiedzieć
Czy to ideał piękna
Czy to zemsta przyrody...
Dla L.
W niezmierzonych wieżach bloków cię spotkałem
Róża i jaśmin goreją ponad twym ciałem ukrytym w wysokościowcu
Myślami tworzę swoją rzeczywistość
Gdzie miłość żyje, krusząc destrukcję czasu
W tej miłości jestem ja
W tej miłości jesteś ty
Dotyk jej przebudzi egzekucję cichej rozpaczy, która we mnie trwa
My nadzieją się nakarmimy
A wieczność stanie się możliwa.
Dla "Epiphany" Solitary Experiments i po raz drugi dla "Lost Love" Simon'a O'Shine'a i TrancEye'a
Z więzienia zwanego sercem, moim sercem
Uciec ze swej celi chce uczucie, wypełnione w swej tkance ciepłem
Które jednoczy umysły zakochanych
Które nadaje dla nas fale wzniosłości i radości
Które stanowi autostradę do raju miłości
Które nieuczynione nikomu zamienia się w antarktyczną, lodową pustynię.
Dotarłem do Pól Elizejskich - wicher niosący wieść tam wspaniałą to sztuczny powietrza pęd
Dotarłem do Nieba - barokowy splendor tam to trujące kominy industrii
Dotarłem do Utopii - mirakl wielki niczym Krzyżtopór obrócił się tam w gruz bez znaczenia
Wiara to degeneracja
Nadzieja to smród
Miłość to kłamstwo.
Dźwięk klawisza syntezatora to słowo umiłowania
Melodie syntezatora to czyn umiłowania
Miłość biegnie niespiesznie przez obwody
I to jest elektroballada
Ballada na syntezator i automat perkusyjny.
Wpatrzony w wieczorny dym, co krąży gęsto po ciemnym dachu
Samotność moje ciało owija drutem kolczastym
Żądza miłosnej przygody tli się w resztkach ogniska, co ociepla mnie
Idę donikąd, tam, gdzie zagra dla mnie przeznaczenie.
W minionym miesiącu, styczniu, minęła już dekada od założenia bloga. Mówiąc słowami pewnego biznesmena zagranego przez Cezarego P. w filmie "Skrzydlate świnie": "jestem daleki od werbalizowania entuzjazmu". O tak, to jest prawda. Moja twórczość była doceniania, była też gnojona, szczególnie, gdy zaczynałem, czyli dekadę temu, w drugiej klasie przysłowiowej "gimbazy". Napisałem do tej pory może z 200-250 wierszy, kilka opowiadań, prowadziłem krótkotrwałe cykle, w których przyznaję, byłem mocno niekonsekwentny. Ale to już zostało z tyłu, daleko za plecami, i nie sądzę, bym wrócił do tego, podobnie jak do prozy. Od czasu do czasu napiszę jakiś refleksyjny materialik, ale to nie jest nic zorganizowanego. Bo i tak najważniejsza jest poezja. W niej przekazuję swoje myśli, uczucia i to wszystko, co jest zdefiniowane przez to niesamowite zjawisko, badane przez religioznawców, mistyków, filozofów czy wszelkich fascynatów kultury, jakim jest dusza. W tym miejscu chciałbym podziękować wszystkim tym, którzy czytają, to, co napisałem, dziękuję za pochwały i krytykę. Fakt, jestem za to niezmiernie wdzięczny, ale w tym momencie tworzy się melanż radości i zgorzknienia - radości, gdyż przetrwałem dekadę, choć zapewne niezbyt rozpoznawalny, ale czy to powinno mieć znaczenie? A zgorzknienia, ponieważ zawsze mogłem napisać więcej, bo wiele pomysłów szybko przychodziły na ten świat i szybko z niego odchodziły, szczerze mówiąc, już nawet teraz nie pamiętam, co chciałem zawrzeć w niektórych wierszach, tym bardziej, że są zamaskowane za mgłą przeróżnych środków ukrywających właściwą treść. Ale i tak się cieszę, że wytrwałem dekadę. I należy mieć nadzieję, że wytrwam kolejne dziesięć wiosen, tylko co ja napiszę w roku 2025, w wieku 35 lat...
Gdy przybędę na ostatni ląd
Z całożyciowej wycieczki dookoła świata
Nic nie odnajdziesz w moim podróżniczym plecaku
Miłość upokorzona będzie zamknięta w moim lochu dłużej niż wieczność
Przepaść idzie do mnie, ja spoglądam w jej oczy niby mroźne piekło
I nic tam jest
Do widzenia, świecie plugastwem zszataniony
Przepaść idzie do mnie, a ja zaprzyjaźniam się z nią.
Dla "Figueras" Fast Distance'a
Serce królujące demonicznie
Na huragan rzuca chwałę mocy miłości
Teraźniejszość wzięła rozbrat ze szczęściem przeszłości
A pokrzywa nostalgii i forsycja zdjęć minionych dni to przyszłość
Taki jest właśnie koniec żywota duszy.
Dziś w nocy nie mogłem zasnąć. Cały czas moje myśli wirowały. A to dlatego, że czytam obecnie jedną najsłynniejszych powieści Stanisława Lema zatytułowaną "Powrót z gwiazd". Przeczytałem na razie pierwszy rozdział, i jestem aktualnie w środku drugiego(powieść tą już czytałem w 2008 lub 2009 roku), ale już mi się nasuwają refleksje. Akcja powieści dzieje się w bliżej nieokreślonej przyszłości, w tej przyszłości są już możliwe podróże międzygwiezdne, a nowoczesność i blichtr technologii wręcz wylewają się w hektolitrach na powierzchnię Ludzie już ze sobą nie wojują, nie kłócą się, nie zabijają i nie intrygują - czemu? Bo zostali poddani betryzacji, zabiegowi, który uniemożliwia w efekcie wyzwalanie się zła z ludzkich serc i umysłów poprzez odpowiednie reakcje na myśli. Niestety, mimo, że w powieści Lema człowiek może podróźować ku gwiazdom(bo właśnie z gwiazd wraca główny bohater powieści, Hal Bregg), to ludziom nawet się nie śni, żeby polecieć znów statkiem ku gwiazdom jak Ikar w stronę słońca, bo to zbyt duże ryzyko - w końcu jak mają się odbywać międzygwiezdne wojaże, niech angażowane do nich będą roboty, w końcu zostały one do tego stworzone i nikt z ludzi nie ucierpi, kiedy one będą ginąć w kosmicznej pustce. Do dziś opinie na temat tego, czy "Powrót z gwiazd" jest utopijny czy antyutopijny są o dziwo podzielone, ponoć nawet sam Lem miał wątpliwości co do charakteru przyszłej, zbetryzowanej Ziemi. Wedle mojego wybitnie subiektywnego zdania, "Powrót z gwiazd" jest dziełem smutnym i napawającym lękiem. Co z tego, że jest spokój, bezpieczeństwo, sielanka(z pewnością pozorna), jak człowiek utracił przez wyidealizowane koncepcje przodków zdolność i chęć do walki oraz pragnienie odkrywania nowych rzeczy, a rodzaj ludzki żyje tak naprawdę w nudnym świecie iluzji wykreowanym przez betryzację, tak jak w złudzeniu żył Guy Montag z "451 stopni Fahrenheita" Ray'a Bradbury'ego, bohaterowie "Nowego, wspaniałego świata" Aldous'a Huxley'a czy Delta-90 z "My" Jewgienija Zamiatina. Wiele już przeczytałem powieści sci-fi, i wiele z nich prezentuje przygnębiającą przyszłość, jak jeszcze np. "Milion nowych dni" Bob'a Shaw'a, ukazujący świat końca XXII wieku, gdzie ludzkość stała się nieśmiertelna dzięki substancjom zwanymi biostatami, a tego, kto chce się kiedyś spotkać ze śmiercią i odejść w zaświaty, należy uszczęśliwić poprzez podawanie biostatów, choćby na siłę, a nuż przejrzy na oczy i dostrzeże wspaniałe zalety nieśmiertelności. Tak jak napisałem, jestem dopiero w II rozdziale i całkiem możliwe, że "Powrót z gwiazd" jeszcze zmusi mnie do przemyśleń, ale niekoniecznie już nocnych.
Dla przyjaciela
Cegły ostatniego muru dogasają koło moich stóp
Czy miłość cię zburzyła, ostatni murze?
Dziś, słuchając takich utworów jak "Long way home" ATB, "You may love" nagrany przez Simon'a O'Shine'a wespół z Eskovą czy inne utwory z repertuaru polskiego twórcy trance jak "Tears of memories" czy remiksu dzieła Sergey'a Nevone'a pt. "Nature" , stawiam przed sobą pytania; te pytania są oznaką zgorzknienia, rozczarowania, wszechowładniającego poczucia pustki i zagubienia. Te pytania to: "czy znajdę tą jedną, jedyną miłość?" , "gdzie zmierzam?" , "czy śmierć to kontynuacja nihilizmu czy wybawienie z doczesnych, ziemskich trosk?" , "czy rozumię świat i czy jestem rozumiany przez niego?" , "czy to, co stworzyłem, ma sens?" , "czy wrażliwość to przekleństwo?". Zdaje się czasem, że na te pytania nie ma odpowiedzi - nie ma ich we mnie, nie ma ich w innych, nie ma ich w Buddzie, Bogu czy innej superistocie mającej moc tworzenia. I kiedy nachodzi mnie myśl, że nie ma odpowiedzi, tym bardziej się zastanawiam nad nimi, tak jakby pragnienie odpowiedzi na te pytania napędzało mój umysł. Wiadomo, egzystencja nie jest koniecznie łatwa, codziennie walczymy o przetrwanie w ten czy inny sposób. Tylko czy przetrwanie oferuje nam jakąkolwiek nagrodę, co jest celem przeżycia na tym świecie? Napisałem w "Nowych kolorach" , w moim najnowszym wierszu tak: "moi przyjaciele nie zaglądają w dusze[...]". Jeden z moich przyjaciół powiedział, że zaglądając do duszy, można się przerazić. Czy zatem to, co rozdziera nasze dusze, te egzystencjalne pytania, które sobie zadajemy, są niczym z najstraszniejszego horroru? Wydaje się, że panicznie się tego boimy. A prowadząc refleksję nad nimi, ten paniczny strach tylko wzmagamy. Ale niezmiernie jest trudno się pozbyć otoczki pytań o ogólnie rozumiany sens naszych czynów i myśli. Czy pora umierać, jak napisał Tomasz Beksiński w swym ostatnim felietonie "Fin de siecle" czy może pora na nowe życie, tylko ciekaw jestem, na jakie życie...