czwartek, 4 kwietnia 2024

"Monastycyzm światopoglądu"

 Choćbym szedł przez wiwatujące ulice, przystrojone śmiałym błyskiem sztandarów łupów miłości

Nigdy przed mymi oczyma nie skończy się górska i wąska droga samotności, gdyby nawet z nienawiści najeźdźcom mej duszy nogi stałe się chrome, a serca jak rak zżarłby arszenik rozgoryczenia

Skoro przede mną po wszystkie widnokręgi ciągnie się w tych Andach pustelniczych puna esseńska i paramo kamedulskie, to próżno mi się wzbraniać przed tym niepojętym monastycyzmem światopoglądu

I jak w skicie z Odrynek wkoło bagna w kolorach zgnębienia i konsumpcjonizmu wyniszczenia, rozlewiska mieniące się tonią tragikomicznej urody jak pomiędzy Emryn Muil i Ered Lithui

Niech zatem eros zamieszka koło Delta Persei, a agape na solarnych planetoidach, bo tam sięga z Ziemi sygnał astronomiczny, który w prawdziwe jak ateńskie posągi świątynne oblecze odpowiedź z tamtej, martwej strony życia.

"Cicha hierofania"

 Ty, który zbudowałeś 7 dni, dni rąk, stóp i umysłów i nocy leczących spoczynków

Porąb drewniane posągi ubóstwa w smokingu zamożności i we fraku drwin

Bo ze swych wichrowych wzgórz, których drzewa pachną wódką, a trawa potem nikczemnego pobudzenia jakby jej rosa, nie widzą Ciebie, tylko w ich uroczystości przed aron ha-kodesz zaśpiewają psalm sobotniej radości, a przed ikonolatryczną wieżą odmówią "Skład Apostolski"

Bo twój wzrok sięga poza nasz gest, nie przetrwa przed twym obliczem ten, co wypija koniak z jęcząca krwią i haute cuisine to jego śniadanie na talerzu skrzywdzonego ludu i ten, co w zbrodniczym domu wszelką nieczystość przykrywa lekkomyślnością zabawy i bezmyślnością cynizmu złodzieja

Niech do myśli świata dotrze rozróżnienie w twych oczach, wyrwijmy dobrą wolę z krainy umarłych, niech tylko twarde serca jak gobeliny przystrajają tam ściany jej mieszkań

W krainie żyjących będziemy trwać w przyjemnym chłodzie i kojącym cieple, bo wielkość twa niweczy dziedziniec kosmosu, a myśl twa do pokory wzywa mądrość, choćby pycha mocne ciało miała i prawo przemocy radośnie świętowało ze swymi sztandarami, gdzie wyryte są dla licznych prawa nielicznych

Moją ufność w zbawienie muszę czerpać ze źródeł wiary jak pasterze z Eufratu

Bo to wyczekiwane jutro nadejdzie, lecz nie wiem, czy będzie ono metaforą czy personifikacją.

"Puch marny, a jakby twardy"

 Różo, czemuż cię pociąga pustkowie bez ludzkich głosów

Gdzie woda to mahometański mit, a wkoło tańczą maski skrywające atawizmy bezprawia

Łez obfitości napełnią twoje rozczarowanie, kłamstwo to jego argentyńska szarfa, miłości nigdy nikomu nie sprawia

Instynkt jak ciemność zapanuje w twej myśli, życie powierzysz przypadkowi brutalności, to nie będą dnia zwykłego koleje losów

Pustkowie twym meczetem i świętym gajem, lecz dym opium rozwiej ponad twą głodną duszą, buntowniczym ciałem i chorobą fascynacji

Bo twa ewangelia nie obróci pustkowia w łany pszenicy, bo rozkosze zmysłów w rzezi jak na Woli zepchną ciebie do piekła zagubienia

I nikt poza rudzkim schronem, egzekucją w "Gamie" i negocjowalnym afektem nie przyzna tobie racji.

"Beringio i Sahulu, wy jak legenda sumeryjska"

 Na Beringii twierdzę z diamentu wzniosłem, żar uśmiechu tępej rzeczywistości wody podniósł i gorzkie zimno mnie teraz przenika

W Sahulu geograficzne koleje losu ze słońcem kolaborowały, Nowa Gwinea to głowa moja, Australia mym torsem, a Tasmania stopami

Przecież mogę wstać! Zegar życia znów przyjemnie tyka!

Lecz cieśniny Beringa, Torresa i Bassa moje marzenia hukiem wód pogrzebały

Mogę jak olbrzym brodzić pod Cejlonem lub w płytkich wodach fale wzburzać pod Zanzibarem, lecz ciało me stalą przeplatane kamieniem

A sędziowie żaru uśmiechu tępej rzeczywistości filary mej duszy na śmierć wydały

Ciało jędrne, oczy żywią się oczyma, lecz me ręce puste i myśli Julii i Lotty wygłodniałe

Więc wszystko wiekiem trumny przykryte, i beznadziei plugastwo trwałe

Niech niebo mnie znów lodowcem przykryje, płatkami śniegu epiki, liryki i dramaty o mnie spisze

Beze mnie, na szczęście świata, lecz mego siarkowego kadzidła, przetrwają podtrzymujące (dobro)bytu lądy materii nisze.

"Jak prowadziłem dysputę z prawdą"

 Srebrne kafle u stóp tronu codziennego powietrza, jakim jestem ja i miriady od Rovaniemi po Palermo, od jutrzenki nad Birobidżanem po granatowy widnokrąg zmierzchu nad Belfastem

Oczy moje powstają ponad wojny złotej egzystencji, a ja na moście nad rzeką świadomości

Ono z toni na przestrzał ciemnozielonej woła do mnie: "idea jak kobieta bez sacrum wartości, otoczona powabnym ciałem, lecz dusza głucha, skatowana biczem kokosowego mazidła i kastetem wypielęgnowanych, czerwonych ust"

Ono taką refleksje przyodziewa w takie zmęczone słowa: wiara ulotna, wczoraj Zeus i Weles, dziś Adonaj, jutro może Ngurvilu lub Ereszkigal, czyż to nie wiersz i nie obraz, spod ręki tej samej wyobraźni?"

Ono taką naukę głosi jak Budda, niczym prorocy Najwyższego na dziedzińcu pogan: "iluzja wonnej miłości żyje w tobie, oświecenia z Bordeaux i Lille nie oszukasz, romantyczne doktryny rozbłyskiem co zniknie w nocnej puszczy dziejów, Adam i Ewa wiecznością bez szorstkości i gładkości, gdzież w tym wszystkim znajdziesz pokarmu sensu i wszechsensualny, kiedy twe życie mierzone w węzłach jak na promie lub żaglowcu?"

Lecz twej wszechmocy ulegam, Boże, ma żelazna tarcza spływa jak rażona upałem w ziemskie wody, wzywam twego nieprzeniknionego imienia w labiryncie zgub i zgnębień moich, a ja już jak na Ipanemie, odpocznienia eklogi moje muskane przez słońce, zanurzone w atlantyckich falach twego ducha

Życie me jak ostrze miecza, za długie na dekapitację i za krótkie na umysłów przewodzących owacje

Lecz dusza moja w twej przystani ogląda twój Avalon, gdzie pałac twój i aniołowie twoi, on zwycięstwem wiernych, on matecznikiem przetrwania wśród moich ograniczeń

Nie zniknie pragnienie ścieżki serca i traktu uczonego, bo wiek twój nie zna zmarnowania i prędkiego występku

Znów jestem pewien, że sen mój niezmącony pod twymi orlimi skrzydłami, oby płacz pozostał krótki jak cudem przybyłe śniegi w Honiarze lub Santo Domingo.

niedziela, 24 marca 2024

"Ten mówi do niego: tyś moją ucieczką i twierdzą"

 Cóż to za światłości dzban miodowy rozlewa się po krainie żyjących?

Dalekie me przeznaczenie, otwarta brama tej wierności, która zaprowadzi zatopionych w bojaźni Pana morze ukojenia, osadzi w głębinach dobra

Wielu rozgrzewa swe zimne, żelazne usta: "czcij królestwo widoków, to, co osadzone na wyspach tradycji, niech krwawej śmiałości nie wysuwają przeciw nim kontynenty odziane w przyszłość, twoje oblicze twoją rozhukaną boskością, odeprzesz ramiona świata, to twoja śmierć zetrze twój umysł, daleko gdzieś w kosodrzewinach zadumy i turniach samotności"

Lecz wyszedłeś naprzeciw mnie, Panie, uśmierzyłeś swój gniew wobec martwych barw, które jak pędzlem pisały moją na ciele zgryzotę, bo staną się tłem powietrza, spalą się w płomieniach skały pamięci wymykającej się cielesności prawdziwych rzeczy

I mogę ożyć na cokole bóżnicy tęczowej, bo sen tam dajesz mi otulony leśnymi liśćmi i przebudzenie bogate w słońce radości

Bo przed tobą milion lat przemija jak nocy zmierzchy i świtania, a ja jak ziemska proza codzienności i poezja momentów jak pawie pióropusze i śródziemnomorskie krainy, zamilkną w słowach mej kroniki, a deszcz skropi moje ciało z obojętnością, słońce nie ściemni mojej bladości

Niech zażywam napojów twojego błogosławieństwa, zanim rozbudzisz we mnie moje przeznaczenie.

"...w których ścianach barwy życia znów odnajdziemy"

 To, co jest bursztynową komnatą jaźni mojej, przetrwa te sztormy, które w ruch wprawiają wichry złotych ust ideologii, rozszalałe przez nich wody do fundamentów burzą te nadzieje na brzegu, które są latarniami wiodącymi do wspólnot, nie chełpią się egoizmem i butą połamanego indywidualizmu

Latarnie te odbudują promienie złotego słońca wspólnot, lecz jak te świetlne wieże morskie z Rozewia i Kołobrzegu, staną się Domem Starożytności, a nie sukcesorami wspólnot

Prometeizm ze snu dawnych czasów obudzę na Morii, bunt przeciwko konstytucji społeczeństwa rozniecę w swym duchu jak niszczące płomienie, handel to uczciwy, kiedy kupię chleb wolności przyprawiony gliną samotności niż transakcja, gdy pieniądze złotoustych zamaskują me rany smolistym bandażem, i wyrzykną na gniewu wiecach: "on nie cierpi, oczy jego już nie zakryte sukcesami minionych wieków"

A na dnie pod górskimi rzekami walecznych piorunów przestrzenie tego samego rozgoryczenia sięgają już nie Bieszczad i nie Pomorza, a Kastylii i Karelii

Puczem kwiecistych pól nie rzucę jak młotem przeciwko rządom despoty męskości, to musi być rewolucja, w której barykady rebeliantów miłości zatrzymają pochód 24-ego lutego i marsz 1-ego września

I wrócą do domów czerni te demokracji szarości, w których ścianach barwy życia znów odnajdziemy

Więc kupiłem chleb wolności przyprawiony gliną samotności, i w samotności go spożyję

Na ołtarzu życia nie złożę ofiary Molochowi, na ołtarzu żertwy krzyczącej duszy ofiarne płomienie spopielają placki z rodzynkami i miodem, oliwne mąki i tłuste mięsiwa, gdy na wyżynach i pod aszerami zgromadzenia lekkie w czynie, kształtne w mowie i fałszywe w myśli, u mnie tylko ogień oświetlającej pustkę świątyni

Lecz kadzidlane wonności wygładzają złość na mym obliczu

I żyję w bańce buntu, lecz poprzez ściany jego z oddali szepty mego prawdziwego ja znów układają mnie do błogiego snu

Poza ogrody pism, proroków i prawa nie chcę już wychodzić, w ich zmysłowej przyrodzie wypiję kielich pogardy, a on zawsze przemieni się w stągwie winogronowych soków

A moje prawdziwe ja pod Twoimi falami przewalającymi się nade mną pozostanie, ukryte w tych jakże namacalnych korytarzach twego nieogarnionego serca

Te słowa spisałem ja - świat mierzalny milami, dżulami, omami, litrami, luksami i tonami w niemierzalnym świecie mierzonym wiarą.

czwartek, 15 lutego 2024

"Gniew naszej słodkości"

Dlaczego to niebo Ziemi uderza w nas strzałami występnego przemijania, jak błyskawicami rozświetla noc więzienia


Gdzie dwa kroki dzieli nas od Norylska do Ushuaii, a niewolą nas bat samotnego drapieżnika i kajdany narkotyków, dyby pieniędzy niewielu z rąk, umysłów i ust wielu i pręgierze relatywizmu


Bywam w Warszawie, a wciąż jestem na Sonorze, mieszkam w Gliwicach, a mróz Antarktydy i jego przyjaciółka o diabolicznych oczach, pustka, bliższe mi niż sośnickie złoto w burce czerni


Którego popiół w ofierze złożył ciepło, stabilność i dobrobyt nam, rękom, umysłom i ustom wielu, i cyberpunkowym szeregom pokazał renesans (a)historycznego instynktu, przed którym dżahilijja jednak nadal swój zbrodniczy, autorytarny reżim utwierdzała 


Gdzie znikłeś z map ludzkich dusz, Boże, który szczęście poprzez wybranych zaniosłeś jak dumne pochodnie nawet tam, gdzie ludzka stopa to rzadki gość?


Osacza nas samotność, tysiąc zombie, armia wyostrzonych jak zmysły w trwodze i bojaźni jednostek, gdzież esencjonalną wspólnotę w atomowym pustkowiu wydobyć mam jak żelazną rudę spod Częstochowy i złotonośny kruszec ze Złotego Stoku, w miastach grzesznych wspólnot, które jak targ, gromadzą siłę, która wędruje po świecie jako staruszka, zwana piętą achillesową


To, co jest wartością światła, znów osądzi bejt din, mord sądowy na ulice miast wyprowadzi jako przystojną sprawiedliwość, ja włóczęga przekorności, wieża Eiffla, wokół której nigdy nie wyrosły Pola Elizejskie, chęciński króla zamek, spod którego podnóża po krańce świata marazmu równiny jak morze się ciągną, hałdy jak Góra Kamieńska wznoszą górnicy w dopaminowych oparach gospodarki rabunkowej, które kradzieżą godności z trzewi wartości światła się trudnią, swoją profesją kłamliwie się chlubią


Wspólnie żyjemy w głuchych kokonach - dzień słoneczny jak znad Rzymu i noc zimna z Ar-Rub al-Chali co dzień hymny intonują na wiecach, które pucz piwa zdławić chcą przewrotem amfetaminy, co dzień hymny te warunkują nas do przetrwania, które na złość nam stopniowo nakłada schludny garnitur śmierci, której kosa obojętności ścina zielone trawy losu naszego


Boże, oblicza twego wobec dobrego zła nie gaś, bo twoja wierność zrasza w nas obumarły ogród.

"Wieczna wojna mroku ze światłem"

 Miłości, ciepła herbato z pomarańczą, goździkami i imbirem, twa słodka woń to narkotyczne majaki, me pragnienie hart ducha z ziemskimi przyjemnościami wygnali


Nie napoisz mnie ideałem, a o mych mickiewiczowskich i bajronowskich marzeniach usłyszy tylko Księga Psalmów, trance nuty rozczarowania zapisze na pięciolinii ENIAC-a, a futurepop elektronicznym głosem zgasi świecie nadziei, rozpali w tle bezradne treny melancholii


Za mną widzę wakacyjne wspomnienie, z którym ja nadzwyczajną przyjaźń pielęgnowałem, jak Dawid z Jonatanem, teraz ona czuwa przy mnie, lecz jak w "Szóstym zmyśle", widuję cię w kwiecistych snach, raju, który utraciłem jak Elizeusz podniebny rydwan Eliasza, widziałem go pośród wichrów Pana uchodzącego, a ja wtedy hymn ułożyłem, że życie me to światła blask w owocowym sadzie


Z niebios nade mną samotność koronę ołowianą kładzie na mojej skroni, z ziemi wzrasta ku mnie ciernista róża, ona prorocze słowa wymawia: "bądź wytrwały, z głębi duszy usuniesz boleści i trwogi kamień mały a nicością stały, On czeka na twój zranienia i pojednania gest, miłość Jego to wiary kolebki sjest i fiest, oczy Jego często płoną gniewem, często rozdziera chore ciało sprawiedliwości, a w nich zakryte radości bazyliowe, lawendowe i cytrusowe wonności, tam szukaj miecz ścinającego myśli zgorzkniałej gnuśności"


Szalom tobie, jeźdźcze, z którego nozdrzy jakby rytmy tańców wojennych uchodzą gniewne dymy, szalom tobie, królu, w którym szabat to moje arcydzieł boskich przystań, wyspa miłosierdzia na oceanie występnych języków


Upadek swój kolejny zapisuję w kronice mego ciała, w wierszu mojej duszy, a ty śmierci posłańców powstrzymałeś na pustyni ducha, jestem już z tobą w oazie twych siedzib modlitwy


Co znajdę za kruszejącym murem ryczących lwów i warczących psów, co za pieśń utrwali się we mnie, czy ze Ścianą Płaczu stopię się w łagodne słońce i ołtarze błękitnego nieba?


Ten bezimienny falami swojego morza przytula moje stopy, ten bezimienny z odległych układów gwiezdnych radiowy, efemeryczny i amorficzny sygnał na moją orbitę wysyła, gdzie w wodach kosmosu pływam i wpatruję się w szczęśliwe kontynenty planety


Więc ten poemat dalej się pisze, więc ten pamiętnik nie zostanie jeszcze wyrzucony do rynsztoku niesławnej niepamięci.