Świecie, biblijna marności nad marnością, która wszystko jest marnością
Poza nawiasem, gdzie egzystuję, piszę ten wiersz, kiedy ja obracam się w zimną, lodową rzeźbę
Świecie, mnie nie cenisz, zatem jaką ja mogę ci obliczyć cenę?
Świecie, bojaźń trząsa mną i moja krew, co daje siły, uchodzi i wsiąka w ziemię, bo już jest zmęczona twoją obecnością
Lecz do żył napływa muzyka, wiedza i wiara, więc rozkosznie uciekam przed twoimi wadami i przywarami, Świecie, gdyż to mój jedyny kierunek
Tak niewiele sensu w mym sensie, choć życia nie brakuje w mym życiu
Świecie, kiedyś przestaniemy być jednym
Wiedz, że po rozstaniu z tobą są rzeczy leczące, które tu są nierealną imaginacją, a tam są prawdziwe jak u ciebie niezmierzone pola cierpienia.