niedziela, 24 marca 2024

"Ten mówi do niego: tyś moją ucieczką i twierdzą"

 Cóż to za światłości dzban miodowy rozlewa się po krainie żyjących?

Dalekie me przeznaczenie, otwarta brama tej wierności, która zaprowadzi zatopionych w bojaźni Pana morze ukojenia, osadzi w głębinach dobra

Wielu rozgrzewa swe zimne, żelazne usta: "czcij królestwo widoków, to, co osadzone na wyspach tradycji, niech krwawej śmiałości nie wysuwają przeciw nim kontynenty odziane w przyszłość, twoje oblicze twoją rozhukaną boskością, odeprzesz ramiona świata, to twoja śmierć zetrze twój umysł, daleko gdzieś w kosodrzewinach zadumy i turniach samotności"

Lecz wyszedłeś naprzeciw mnie, Panie, uśmierzyłeś swój gniew wobec martwych barw, które jak pędzlem pisały moją na ciele zgryzotę, bo staną się tłem powietrza, spalą się w płomieniach skały pamięci wymykającej się cielesności prawdziwych rzeczy

I mogę ożyć na cokole bóżnicy tęczowej, bo sen tam dajesz mi otulony leśnymi liśćmi i przebudzenie bogate w słońce radości

Bo przed tobą milion lat przemija jak nocy zmierzchy i świtania, a ja jak ziemska proza codzienności i poezja momentów jak pawie pióropusze i śródziemnomorskie krainy, zamilkną w słowach mej kroniki, a deszcz skropi moje ciało z obojętnością, słońce nie ściemni mojej bladości

Niech zażywam napojów twojego błogosławieństwa, zanim rozbudzisz we mnie moje przeznaczenie.

"...w których ścianach barwy życia znów odnajdziemy"

 To, co jest bursztynową komnatą jaźni mojej, przetrwa te sztormy, które w ruch wprawiają wichry złotych ust ideologii, rozszalałe przez nich wody do fundamentów burzą te nadzieje na brzegu, które są latarniami wiodącymi do wspólnot, nie chełpią się egoizmem i butą połamanego indywidualizmu

Latarnie te odbudują promienie złotego słońca wspólnot, lecz jak te świetlne wieże morskie z Rozewia i Kołobrzegu, staną się Domem Starożytności, a nie sukcesorami wspólnot

Prometeizm ze snu dawnych czasów obudzę na Morii, bunt przeciwko konstytucji społeczeństwa rozniecę w swym duchu jak niszczące płomienie, handel to uczciwy, kiedy kupię chleb wolności przyprawiony gliną samotności niż transakcja, gdy pieniądze złotoustych zamaskują me rany smolistym bandażem, i wyrzykną na gniewu wiecach: "on nie cierpi, oczy jego już nie zakryte sukcesami minionych wieków"

A na dnie pod górskimi rzekami walecznych piorunów przestrzenie tego samego rozgoryczenia sięgają już nie Bieszczad i nie Pomorza, a Kastylii i Karelii

Puczem kwiecistych pól nie rzucę jak młotem przeciwko rządom despoty męskości, to musi być rewolucja, w której barykady rebeliantów miłości zatrzymają pochód 24-ego lutego i marsz 1-ego września

I wrócą do domów czerni te demokracji szarości, w których ścianach barwy życia znów odnajdziemy

Więc kupiłem chleb wolności przyprawiony gliną samotności, i w samotności go spożyję

Na ołtarzu życia nie złożę ofiary Molochowi, na ołtarzu żertwy krzyczącej duszy ofiarne płomienie spopielają placki z rodzynkami i miodem, oliwne mąki i tłuste mięsiwa, gdy na wyżynach i pod aszerami zgromadzenia lekkie w czynie, kształtne w mowie i fałszywe w myśli, u mnie tylko ogień oświetlającej pustkę świątyni

Lecz kadzidlane wonności wygładzają złość na mym obliczu

I żyję w bańce buntu, lecz poprzez ściany jego z oddali szepty mego prawdziwego ja znów układają mnie do błogiego snu

Poza ogrody pism, proroków i prawa nie chcę już wychodzić, w ich zmysłowej przyrodzie wypiję kielich pogardy, a on zawsze przemieni się w stągwie winogronowych soków

A moje prawdziwe ja pod Twoimi falami przewalającymi się nade mną pozostanie, ukryte w tych jakże namacalnych korytarzach twego nieogarnionego serca

Te słowa spisałem ja - świat mierzalny milami, dżulami, omami, litrami, luksami i tonami w niemierzalnym świecie mierzonym wiarą.