poniedziałek, 17 kwietnia 2023

"Sześciowers marzyciela"

 Zachód słońca muska pomarańczowym pocałunkiem ogniste, przyjemne niebo, za widnokrąg jakże nieskończony skrywa się ta niepojęta tęsknota, co pobrzmiewa jak pierwsza miłość, ze skazą pouczających wspomnień

Gdzie nocy, utraciłaś me dzieciństwo, moją lekką świerczynę, gdzie zmierzchu, na firmamencie rozjaśniających się gwiazd wabisz mnie jego monumentalną fatamorganą?

Oczy me pośród zasłony wszechmocnej nocy zwracają się ku wschodowi, intuicja-matka mój marsz ku niemu zaczyna

Cóż za słońce o pocieszającym brzasku wzejdzie, dzieciństwo odeszło do mauzoleum nostalgii, młodość na wieczność emigrowała na Cypr mojej melancholii, objaw się, Dadźboże! Niech twa księga o świcie zapowie expose mojej przyszłości!

Jakże we mnie rozgorzałe to pragnienie wiedzy, co los wyniesie na me ołtarze zamiast dzieciństwa, jasnej młodości, zanurzonej w cieple krystalicznej czystości

I czy utwierdzę te kapiszcza, w której wiekuista trzeba nie ustaje - moje życie, las, który daje jagody i jeżyny, puszcza, która wiedzie na stracenie.

"H."

 Wiara taka rozgorzeć by chciała jak ten egipski, pustynny krzew

Ze twa przemowa, na cokole monumentalnym jak Koloseum, to była artystyczna gra, markowane działanie, skumulowane w złu misyjne, uniwersalne manie

Że czerwień to krew uciskanych, tej niewiarygodnej plamy, co ułudę zasiała w myślach fanatyków

Że biel to prostota i niewinność ludu, pełnia rozrzuconego rozgoryczonych gruzu, armia gniewnego pokoju, nie oszalałych i zbrodniczych byków

Że krzyż bezprawia i mordów od sądowych po spontaniczne kroczył ciężkimi, oficerskimi butami tylko na scenie gdzieś w klubie błyskającym od blichtru, rozpromienionych zachwytem sztuki, a to była polityczna nędza, nie duchowe gołębie pokoju, a połyskujące w demonstracji siły barbarzyńskie łuki

I popiół słońce zakrył, i krwawe rzeki spływały do europejskich mórz, to była czerwień twej flagi, twoją metaforę przykryłeś uosobieniem ciemności, totemem dawnej chwały, którą w piekle nie da się wycenić

Żyłeś jeszcze kilkanaście lat, te grobowce wrzeszczące od śmierci zbudowałeś, te męczenników mauzolea, które jak żar bomby atomowej pochłonęły fale zabójczego, sprawiedliwego tsunami

I wstyd wyryłeś w swoim ludzie, otaczają go ciągle się wskrzeszające pchły, pomagierzy powracającej nienawiści jak punktowce na pustej łące

Lecz czas twój martwy jest, jak Sauron może powrócisz z Avakumy, i ożyją wściekłe, głodne wypowiedzenia vox populi pumy

Dbaj o miarę, Europejczyku, bo wraża ideologia, łasy na wybuchy entuzjazmu radykalizm skurczy na tobie modne ubranie, rozpocznie się okrucieństwa taniec

I znowu siłę przeciw sile postawisz, by ocalić niewinne żywoty, a i tak wciąż będzie słychać burzę zgryzoty.

sobota, 1 kwietnia 2023

"Z obłoków słonecznych burza się formuje III"

 Inspirowane obrazem "Trzecia Rzesza" Heinricha Vogelera



Jak Reichstag płonie rosyjska dusza, jak księgi rozrzucone na ulicach Kazania, Moskwy i Archangielska płoną tajgi wolności, które spokojem odżywiają zagubione w nich krzyczące duchy radości

Na Kremlu toasty wznoszą, plewy ukraińskie skoszą, do zimnych cel wrzucą wiatr walki, Kreml ze swych słów dla swych narodów rysuje kalki

Nowa Ziemia drutem parzącym otoczyła wrogów, Kołyma w swych śnieżycach ukryje plującą na Kreml krew prawdy

Gdzie udasz się, bojowniku wolności? Obce ziemie cię nakarmią, napoją pocieszeniem, ale tęsknisz za tą świątynią, w której święta odprawia się tylko radosne, usunie dzisiejsze złudzenie i trapiącą troskę

W jego oczach zieloną poświatą płonie "Z" białe, monstrum masakr i bombardowań, kat Mariupola i Chersonia, podżegacz gwałtów i kradzieży

Aleksy, otoczyły cię te lwie mury, co dzień ich ryk ma zburzyć twój Boyen, lecz trwasz, twe orły wciąż dźgają dziobami Gelendżyk

Demetriuszu, twój płacz nawadnia zeschłą ziemię nadziei, lecz chcą cię na szubienicę poprowadzić, groźbę i strach uczynić z twego odbicia dla Federacji chcą wojenne marsze

Michale, gdzieś za wielkimi wodami się ukryłeś, przed burzą łamiącą się skryłeś, lecz twa stopa dotyka Pirenejów, brodzi w łąkach Alp, tęskniąc za rozkosznymi wichrami Uralu i Kaukazu

Iljo, jeden głos przeciw jedności, i twa cena godna dla jedności pogardy, i płacz rozdziera te ziemie za Bugiem, że tak niewiele enklaw swobody nie wznieci demokracji plony

Aleksandro, wielka twa krucha siła, lecz łgarstwem dla nich prawda, więc przydzielona w łagrze tobie nienawistna warta, ręce tobie ucina choroba skrajności, lecz się nie boisz, wielka twa krucha siła, której bałwochwalstwa fala niemiła

Wy prawdy jesteście rydwanem, ujrzeć chcę w was jeźdźców, co walczą o stepy i tajgi kolorami się wszystkimi mieniące, lecz te wszystkie lata, dni i miesiące ukążą, czy jesteście naszą obroną, czy idei zwietrzałych kamforą.

"Anekumena"

 Ekfraza obrazu "Trzecia Rzesza" Heinricha Vogelera


Ku przestrzeniom nieznanym wyrzucone księgi przymierza ludzkiego, tak namacalne, jak i iluzoryczne

W Zurychu i Marsylii będziemy opłakiwać demokrację, której odebrano złotą koroną godności, z niej hutnik, co na nowo wzniesie Rzeszę, uleje złote kielichy odrodzonego narodu

Na rautach przemówią do synów Abrahama, na bimie wygłoszą hymn rozerwanych kajdan żydowskiego spisku i satyrę słodkiego Żyda, który upijał od gojów niekoszerną krew, by koszerna dla żydowskich pieniędzy była ich śmierć

Płoną płuca bibliotek, usta ulic ich dymy chłoną, jak adrenalina gotują je do walki o czystość rasową, utracona mądrość w ogniu nienawiści, skazane na śmierć opowieści o zaletach tego świata

Z Reichstagu całopalną ofiarę złożono, jego ruiny tratują uciekające dusze, co ból chcą pokazać na obczyźnie, nad Reichstagiem łupy wzniesiono, symbol zimy, co na tysiącletni tuzin swymi paraliżującymi śniegami zakryją melancholijne oblicze wolności

Do więzień wtrącone blizny ludzkich twarzy, które teraz płaczą, lecz spopielą w Berlinie zniekształcone demagogią ciało tyrana

Lecz one znowu zadadzą ból, która zdepcze daleką jesień jako zbrukaną utopię

Kruki i wrony zapomnienia krążą nad domami Wilhelma i Heinza, zapomnijcie o tych oszustach, starych czasach, tysiąc lat pamiętajcie potęgę Północy, która na nie słońce radości i nadziei z jego walki ukuje

"Wielkie Niemcy! Powstańcie! Światowe imperium zbudujemy! Już więcej żałobnych stosów nie wzniesiemy!" - krzyczy zewsząd, jak Bóg górujący nad Morią, w których iskrzą haniebne już dla nas krzyże, spadną one na wrogów, potłuką ich przekonania, życie zabiorą z ich ciał, umarli tak dla nas, jak i żywe w naszej nieustającej pamięci

Homo homini lupus est, najstraszniejsze potwory krążą ciche, uśmiechnięte i przystojne, wokół nas, a na ich magię przystanę i ja, poeta, i oni, gładcy intelektualiści

Zapomnijcie o tych oszustach, starych czasach, bo nowe czasy uczyniły z kłamstwa prawdę, w której tylko bystre oko swą mocą wyczuje tą gorycz, która się uśmiech do nas jako słodycz.

"Kronika butwiejących złudzeń"

 Gwiazdo Poranna, rozjaśniasz moje skostniałe mroki miłości, bogowie miłości, pożądania i nieba rozpraszają jesienno-zimowe chmury, a zza ich kłębiastych firanek słońce maluje na zielonych trawach, w cieniach pomiędzy leśnymi drzwiami polichromie, na których lekko się kładzie paczula, która światu oddaje w geście pojednania pokój bezkresnej miłości

Leczy oczy się zamkną, ujrzę ciemności, z której ku zmysłom wypływają matematyczne kwadraty, romby, deltoidy, i prostopadłościany, tańczące z seledynowym neonem w mych jakby religijnych wizjach

I Gwiazdo Poranna, otrzeźwienie artystycznego umysłu znów w tobie zobaczyło planetę, sługę Słońca, a nie mistyczną imaginację z pagórów pruskich i litewskich

Chcę ujrzeć rozerwanie bólu, zwycięstwo w powstaniu przeciwko naturze ludzkich demonów, lecz łza zmywa dzieło miłości, pokorę zamienia w lekkomyślną uległość, ta łza staje się sztormem, gorącym gniewem wypala i zabija świadectwa róż zasianych na Kalahari i Mojave, legną w grobowcu zawłaszczonym przez zapomnienie rozkosze domowego ogniska, pokonane w całym mym świecie przez marsowe promienie gorąca

Gdzieś na pustkowiu, z krajobrazu mi nieznanego, mglistym pejzażem, może grenlandzkim, może afgańskim, lśni enklawa nadziei, jak fatamorgana woła do siebie moje piaskowe serce, lecz te tłumy, zgromadzenia krw i nienawiści, krzyczą o wojnie, urodę pielęgnują, mówią w swej propagandzie, że czarne jest białe, że wrażliwości kwiaty świetliste muszą wyschnąć, uczynić z siebie środkowoazjatycki step bez renesansu, modernizmu i klasycyzmu

I cóż poczuć ma ręka spragniona boskiej woalki, by ona tą rękę opatuliła, twierdzę opatrzności, wokół niej zbudowała?

Niech deszcz spadnie na Atacamę! Atacamo, wygnaj iluzoryczne zbroje mgły, niech ten deszcz w twych wnętrznościach zasieje korzenie, z których wyrośnie drzewo szczęścia, co jak morska latarnia zawoła do siebie łodzie zduszonego bytu, rozkwitającej wrażliwości lazurytu!

Otchłań wzywa mnie, w niej muszę wznieść pałac, w których komnatach samotność będzie się weselić, wiedząc, że nie jest końcem sensu, a początkiem szczęśliwej wiary i samonapełniającej się miłości.