Ze smacznego słowa znów musi się narodzić oszpecone ciało
By nasze oczy z ludzkimi granicami zobaczyły, że miliony idei to zwykłe, bezkształtne słowa
A nie poezja sięgająca boskiego tronu.
Ze smacznego słowa znów musi się narodzić oszpecone ciało
By nasze oczy z ludzkimi granicami zobaczyły, że miliony idei to zwykłe, bezkształtne słowa
A nie poezja sięgająca boskiego tronu.
Dla „One Love, One Pain” SynthAttack
Laboratorium, fabryka, biuro – ukrócony oddech życia
Biletomat, ekran, autostrada – pochłonięci śmiertelnie przez ich dźwięki, przez ich światło, przez ich szum
Ze szczytów niebios swój sygnał zwycięski nadaje teleelektrom, płacimy jemu kontrybucję, bez przymusu zmusił nas do podpisania techpaktu
Lecz każdy zamek ma w swym ciele lodowate przestrzenie, a one oślepiły nasze oczy złączone z narodami.
Cóż za żywoty elektroniczne wiodą drogami immersyjności
Jakież to komputery rozprawiają o filozofii, polityce i religii XXI wieku
A znak słoneczny zmaga się z trzema prędkimi strzałami
Żołnierze Wisznu i Allaha chwalebne flagi dharmy i szahady rozdzierają
Tęcza u swego tronu podnóżka chce osi zgniłej ofiarę
Ci, co ostatniego objawienia słowa ujrzeli, przepych ich słodyczy usłyszeli
Między tymi słowami taki telegram w swym dalekopisie zawarli: "Dhimmi, per capita, rigor mortis"
Podążamy za pieśniami władzy ludu, maszyny to nasi lokaje, komputery to nasi kelnerzy
To jednak z naszych ciał płynie krew wciąż tak samo czerwona, to jednak instynkt wciąż rozum dyskryminuje, to jednak ból naszych ciał wciąż pulsuje w nas
A telebim krwi czerwonej nie zatamuje, telebim instynktu za swe przestępstwa nie poprowadzi do celi pokuty, telebim będzie wciąż obojętny wobec bólu naszych ciał.
Ona ciebie częstowała, ciebie wyrolowała
Twój sens zabrała, jak chciała, oje*ała
Wierzysz w moc agnozy, wpędziła cię religia między wiary głuchej pędzące wozy
Einstein nie ma dowodów na bogi, czasem sobie do lustra śpiewam, że są jak w tętnicach tłuszczu złogi
Czasem tęsknię za Absolutem, czasem za wszelkiego Stwórcą płaczę, ale czas częściej mi powiada, że to artykuły dziennikarskie kacze
Wierzę w moc agnozy, ale no tak, dla wiercy to królestwo ogłupiałej kozy
Wierzę w muzykę, wierzę w fantastykę, nie w religijną politykę, nie w ekonomiczną ekwilibrystykę
Dla wiary zmarłem, jestem wiedzy i dzieła cyrkowym karłem
Ona ciebie częstowała, ciebie wyrolowała
Twój życia wektor zabrała, jak chciała, oje*ała.
Etanol tak lekko przenosi w zgromadzenia łąk malowanych
Nie pędzi jak świetlne smugi niczym u kuzynki kokainy, nie miękną obrazy świata, wyostrzone uśmiechem, jak u przyjaciółki marihuany
Lecz pamiętaj, miodowy smakoszu, piwny koneserze, win prowansalskich i morawskich miłośniku, co enoteki klasy zero i klasy pośledniej mijasz wśród miejskiego harmideru
Lecz pamiętaj, przyjacielu wyzwolonej z alkoholowego gejzeru euforii
Etanol tak mocno uderza twą głową o skały odkupienia, a ty radujesz się, boś boskie wołanie paranoiczne usłyszał, boś Utopii ulice i domy nadziei z koszmaru ujrzał.
Z nocną ścianą zjednoczeni jej drapieżnicy
Księżyc, co wiarę i poezję rozbudza, zachmurzają drapieżnicy swoimi obliczami, swoimi myślami i swoimi czynami
Ich religią prosta moc bez kultury, ich rytuałem nóż, pięść i noga, ich ofiarą łup zbrodniczy
Drapieżnicy żyją wojaczką, w której celem żywot ubezwłasnowolniony miłością krzywą do obcego orszaku
„Bum! Ciach! Chlast!” - oto aje ich Koranu, oto wersety ich Biblii
Noc to kochanka drapieżników, znają oni jej wartość, ona zna ich grzechy i karmę
Z nocną ścianą zjednoczeni jej drapieżnicy
A ich imiona wyryte na księżycu, co maskuje drapieżników rękę chciwą, słowo mierne i wobec zdobyczy bierne, karate, judo i aikido do ognia wyrzucające kodeksy prawne
A szum miasta ich imiona rozsiewa: Męt, Zbir, Zakapior, Awanturnik.