czwartek, 15 lutego 2024

"Gniew naszej słodkości"

Dlaczego to niebo Ziemi uderza w nas strzałami występnego przemijania, jak błyskawicami rozświetla noc więzienia


Gdzie dwa kroki dzieli nas od Norylska do Ushuaii, a niewolą nas bat samotnego drapieżnika i kajdany narkotyków, dyby pieniędzy niewielu z rąk, umysłów i ust wielu i pręgierze relatywizmu


Bywam w Warszawie, a wciąż jestem na Sonorze, mieszkam w Gliwicach, a mróz Antarktydy i jego przyjaciółka o diabolicznych oczach, pustka, bliższe mi niż sośnickie złoto w burce czerni


Którego popiół w ofierze złożył ciepło, stabilność i dobrobyt nam, rękom, umysłom i ustom wielu, i cyberpunkowym szeregom pokazał renesans (a)historycznego instynktu, przed którym dżahilijja jednak nadal swój zbrodniczy, autorytarny reżim utwierdzała 


Gdzie znikłeś z map ludzkich dusz, Boże, który szczęście poprzez wybranych zaniosłeś jak dumne pochodnie nawet tam, gdzie ludzka stopa to rzadki gość?


Osacza nas samotność, tysiąc zombie, armia wyostrzonych jak zmysły w trwodze i bojaźni jednostek, gdzież esencjonalną wspólnotę w atomowym pustkowiu wydobyć mam jak żelazną rudę spod Częstochowy i złotonośny kruszec ze Złotego Stoku, w miastach grzesznych wspólnot, które jak targ, gromadzą siłę, która wędruje po świecie jako staruszka, zwana piętą achillesową


To, co jest wartością światła, znów osądzi bejt din, mord sądowy na ulice miast wyprowadzi jako przystojną sprawiedliwość, ja włóczęga przekorności, wieża Eiffla, wokół której nigdy nie wyrosły Pola Elizejskie, chęciński króla zamek, spod którego podnóża po krańce świata marazmu równiny jak morze się ciągną, hałdy jak Góra Kamieńska wznoszą górnicy w dopaminowych oparach gospodarki rabunkowej, które kradzieżą godności z trzewi wartości światła się trudnią, swoją profesją kłamliwie się chlubią


Wspólnie żyjemy w głuchych kokonach - dzień słoneczny jak znad Rzymu i noc zimna z Ar-Rub al-Chali co dzień hymny intonują na wiecach, które pucz piwa zdławić chcą przewrotem amfetaminy, co dzień hymny te warunkują nas do przetrwania, które na złość nam stopniowo nakłada schludny garnitur śmierci, której kosa obojętności ścina zielone trawy losu naszego


Boże, oblicza twego wobec dobrego zła nie gaś, bo twoja wierność zrasza w nas obumarły ogród.

"Wieczna wojna mroku ze światłem"

 Miłości, ciepła herbato z pomarańczą, goździkami i imbirem, twa słodka woń to narkotyczne majaki, me pragnienie hart ducha z ziemskimi przyjemnościami wygnali


Nie napoisz mnie ideałem, a o mych mickiewiczowskich i bajronowskich marzeniach usłyszy tylko Księga Psalmów, trance nuty rozczarowania zapisze na pięciolinii ENIAC-a, a futurepop elektronicznym głosem zgasi świecie nadziei, rozpali w tle bezradne treny melancholii


Za mną widzę wakacyjne wspomnienie, z którym ja nadzwyczajną przyjaźń pielęgnowałem, jak Dawid z Jonatanem, teraz ona czuwa przy mnie, lecz jak w "Szóstym zmyśle", widuję cię w kwiecistych snach, raju, który utraciłem jak Elizeusz podniebny rydwan Eliasza, widziałem go pośród wichrów Pana uchodzącego, a ja wtedy hymn ułożyłem, że życie me to światła blask w owocowym sadzie


Z niebios nade mną samotność koronę ołowianą kładzie na mojej skroni, z ziemi wzrasta ku mnie ciernista róża, ona prorocze słowa wymawia: "bądź wytrwały, z głębi duszy usuniesz boleści i trwogi kamień mały a nicością stały, On czeka na twój zranienia i pojednania gest, miłość Jego to wiary kolebki sjest i fiest, oczy Jego często płoną gniewem, często rozdziera chore ciało sprawiedliwości, a w nich zakryte radości bazyliowe, lawendowe i cytrusowe wonności, tam szukaj miecz ścinającego myśli zgorzkniałej gnuśności"


Szalom tobie, jeźdźcze, z którego nozdrzy jakby rytmy tańców wojennych uchodzą gniewne dymy, szalom tobie, królu, w którym szabat to moje arcydzieł boskich przystań, wyspa miłosierdzia na oceanie występnych języków


Upadek swój kolejny zapisuję w kronice mego ciała, w wierszu mojej duszy, a ty śmierci posłańców powstrzymałeś na pustyni ducha, jestem już z tobą w oazie twych siedzib modlitwy


Co znajdę za kruszejącym murem ryczących lwów i warczących psów, co za pieśń utrwali się we mnie, czy ze Ścianą Płaczu stopię się w łagodne słońce i ołtarze błękitnego nieba?


Ten bezimienny falami swojego morza przytula moje stopy, ten bezimienny z odległych układów gwiezdnych radiowy, efemeryczny i amorficzny sygnał na moją orbitę wysyła, gdzie w wodach kosmosu pływam i wpatruję się w szczęśliwe kontynenty planety


Więc ten poemat dalej się pisze, więc ten pamiętnik nie zostanie jeszcze wyrzucony do rynsztoku niesławnej niepamięci.