niedziela, 24 marca 2024

"...w których ścianach barwy życia znów odnajdziemy"

 To, co jest bursztynową komnatą jaźni mojej, przetrwa te sztormy, które w ruch wprawiają wichry złotych ust ideologii, rozszalałe przez nich wody do fundamentów burzą te nadzieje na brzegu, które są latarniami wiodącymi do wspólnot, nie chełpią się egoizmem i butą połamanego indywidualizmu

Latarnie te odbudują promienie złotego słońca wspólnot, lecz jak te świetlne wieże morskie z Rozewia i Kołobrzegu, staną się Domem Starożytności, a nie sukcesorami wspólnot

Prometeizm ze snu dawnych czasów obudzę na Morii, bunt przeciwko konstytucji społeczeństwa rozniecę w swym duchu jak niszczące płomienie, handel to uczciwy, kiedy kupię chleb wolności przyprawiony gliną samotności niż transakcja, gdy pieniądze złotoustych zamaskują me rany smolistym bandażem, i wyrzykną na gniewu wiecach: "on nie cierpi, oczy jego już nie zakryte sukcesami minionych wieków"

A na dnie pod górskimi rzekami walecznych piorunów przestrzenie tego samego rozgoryczenia sięgają już nie Bieszczad i nie Pomorza, a Kastylii i Karelii

Puczem kwiecistych pól nie rzucę jak młotem przeciwko rządom despoty męskości, to musi być rewolucja, w której barykady rebeliantów miłości zatrzymają pochód 24-ego lutego i marsz 1-ego września

I wrócą do domów czerni te demokracji szarości, w których ścianach barwy życia znów odnajdziemy

Więc kupiłem chleb wolności przyprawiony gliną samotności, i w samotności go spożyję

Na ołtarzu życia nie złożę ofiary Molochowi, na ołtarzu żertwy krzyczącej duszy ofiarne płomienie spopielają placki z rodzynkami i miodem, oliwne mąki i tłuste mięsiwa, gdy na wyżynach i pod aszerami zgromadzenia lekkie w czynie, kształtne w mowie i fałszywe w myśli, u mnie tylko ogień oświetlającej pustkę świątyni

Lecz kadzidlane wonności wygładzają złość na mym obliczu

I żyję w bańce buntu, lecz poprzez ściany jego z oddali szepty mego prawdziwego ja znów układają mnie do błogiego snu

Poza ogrody pism, proroków i prawa nie chcę już wychodzić, w ich zmysłowej przyrodzie wypiję kielich pogardy, a on zawsze przemieni się w stągwie winogronowych soków

A moje prawdziwe ja pod Twoimi falami przewalającymi się nade mną pozostanie, ukryte w tych jakże namacalnych korytarzach twego nieogarnionego serca

Te słowa spisałem ja - świat mierzalny milami, dżulami, omami, litrami, luksami i tonami w niemierzalnym świecie mierzonym wiarą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz