piątek, 1 kwietnia 2005

Londyński Święty

Londyn,rok 2024.Wieżowce wystrzeliwują do góry niczym stalowe sekwoje,górująca nad stolicą Anglii,gdzie pokryte są bez liku.A samochody na ulicach,brudnych i zaniedbanych jak Brooklyn,ciągną jeden za drugim,tak,jakby się nawzajem ścigały.Wśród tłumu,śpieszącego się w sumie,donikąd,przechadzał się jegomość o ksywce Londyński Święty.Mogłoby się zdawać,że to pseudonim nadali mu ludzie,"wdzięczni" za jego dobroć i pomoc.Ten ktoś był jednak niezwykle sprytny i przebiegły.Zawsze działał tylko po stronie zła,które powszechnie nazywano dobrem(wszystko co złe,jest dobre!).Umiał każdego zrobić w bambuko,a później wmawiać człowiekowi,że zrobił dla niego dobrze.Jegomość,posiadający rysy pobożnego buddysty,a jednocześnie SS-mana,wszedł niezwykle delikatnym i cichym krokiem do jednego z gigamarketów(super- i hipermarketów już nie ma,wyszły z mody),"Middleton-Curran" przy Relay South Street,w dzielnicy Fulham.Londyński Święty,jako wiedząc,że ten gigamarket zaczyna potwornie podupadawgylądającej anorektycznie kobiety,która ongiś zachęcała do kupna towarówć na rzecz "Elstar GigaMarket Shop",który niedawno umieszczono w pustych pomieszczaniach Katedry Św.Pawła,która była pusta jak próżnia od wielu,wielu lat.Londyński Święty przechadzał się między "znikającymi" regałami.W jego pokręconym umyśle znów powstał plan,by unicestwić kolejnego potrzebującego,jakich wiele było w Londynie(niedługo metro to będzie bezpłatny hotel).Nagle,zza,wyglądającej kobiety,która ongiś zachęcała do kupna towarów,zauważył mahoniowe drzwi z wygrawerowanym,złotym napisem:PREZES NORMAN MOSES MIDDLETON-CURRAN.Zaczął szybko podążać ku drzwiom,następnie chwycił za posrebrzaną klamkę i wszedł do gabinetu,tak,jakby był członkiem grupy antyterrorystycznej i akurat mieli teraz akcję.Święty usiadł na pięknym,skórzanym krześle i zaczął mówić do prezesa spokojnym i stonowanym głósem.Oto ich dialog:

Londyński Święty:Widzę,panie Middleton,że pański gigamarket,upada tak szybko,jak piorun nagle spadający z czarnych chmur.Podejrzewam,zę mógłbym panu pomóc.

Pan Middleton:Widzę,że kolejnego kanciarza tu mamy.

L.Ś.:Czy wyglądam jak oszust,czyhający na pieniądze ludzkie,byle je tylko zagarnąć?

Pan Middleton:Czy pan jest tym "Londyńskim Świętym",o którym tak wiele słyszałem od innych person?

L.Ś.:Tak,to ja.We właśnej osobie.Gotowy pomagać potrzebującym ludziom.Tak,jak Matka Teresa z Kalkuty.

Pan Middleton:Coż za porówanie!

L.Ś.:Nie sugeruje mi pan,że mam wyjątkowo wysokie mniemanie własnej osoby?

Pan Middleton:Oczywiście,że sugeruję.Wiele chien,które tu przychodziły podobnież pomóc,mówili tak samo,posiadali piękną słowną angielszczyznę i mowę.Jesteś taki sam pan,jak oni!Kolejna osoba,chcąca mnie wykorzystać!Won mi z mego gabinetu,ty Londyński Świętoszku!

L.Ś.:Rób pan,jak chcesz!Nie wiesz pan,co tracisz!

Pan Middleton:A właśnie,że wiem!I się z tego faktu bardzo cieszę!

Święty wybiegł z gabinetu,jakby ducha zobaczył.Był wystraszony tym,że zdemaskowano jego prawdziwą osobowość.Święty wyszedł z gigamarketu i zaczął podąząć do niewiadomego celu(chyba do Hyde Park'u),prowadząć,że sobą,głośny niezrozumiały dla innych przechodniów,którzy przechadzali się wokół niego tam i owo,monolog.Czyżby brała go schizofrenia?

EPILOG:

Wkrótce wszyscy mieszkańcy Londynu odkryli prawdziwą tożasamość "Londyńskiego Świętego".Okazał się on zwykłym kłamcą i oszsutem.Jego prawdziwe imię brzmi Khelage Ghoren i jest z pochodzenia Hindusem.Za oszustwa,został skazany na 20 lat odsiadki w kryminale.Niestety,uciekł z więzienia kilka miesięcy po zapradnięciu wyroku.W ślad za nim poszły listy gończe,ale do tej pory nie odnalezinon go i nikt nie wie,gdzie on jest...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz