Czasy zawsze są ciekawe, z małości na morze życia wypływa taka sama małość, nie liniowiec i nie prom
A rachityczne canoe, które ku głębiom wypchnie niszcząca fala
Czy to nienawiść, czy to rozum? Żadnej na to odpowiedzi życia jakakolwiek cudowność nie dała
Ja chcę w tej duszy świata dostrzec diamentowe oblicze i srebrne oczy(bez diabolicznej światłości), a to gryziony rdzą kwaśno-gorzką złom
Uzależniony od dobroci, w niej zastygły i z nią walczący, w bagno spoglądam, pętają mnie wyziewy gniewnych wulkanów
Ty, Najwyższy, niesiesz mnie nad złością otumanionych mas, uciekam spod knutów i biczów zanurzonych w piaskach bezkresu samomiłości różnej maści panów
Nie sprawiłeś mi z Księgi Przysłów ideału damy
I kroczyć muszę w te skromnego wyboru kramy
Lecz spadnie na stepy deszcz ożywienia, tam życie obudzisz w sercach i umysłów trawach
Tam nawet za gazowym murem nie przyjdzie ze smutkiem bez wiary do kolejnego dnia trwać, nie przyjdzie nawet mi pod gnającymi, połyskującymi kulami odrzucić Tanach
Przyszłość nieznana, ta najjaśniejsza droga zawsze znana
Nie umrę od ciosu, choćby ciało zbielało, choćby nieskończona wojna to była krwawa